ORĘDZIA I OBJAWIENIA PRYWATNE

Czy dobrze odmawiamy Różaniec?

Ludzie martwią się, czy dobrze odmawiają Różaniec. Słusznie, a w każdym razie takie zmartwienie ma sens. W swojej książeczce o Różańcu św. Ludwik Maria Grignon de Montfort podaje przykład ludzi, którzy odmawiali modlitwę byle jak. Ich postawa bardziej obrażała, niż cieszyła Maryję i Jezusa. Chodzi więc o ważną rzecz. Ale po czym poznać, że dobrze się modlimy, a nasz Różaniec jest podobny do pięknie utkanej szaty?
Zacznijmy od tego, że - przynajmniej w ostatecznym rozrachunku - Różaniec odmawiamy nie dla siebie, lecz dla Boga. Ma się on Bogu podoba:
Zupełnie inną i drugorzędną sprawą jest to, czy bę­dzie się podobał nam; czy dostarczy nam wzruszeń, pogłębień, nowych pojęć - to nie jest już tak ważne Jeśli więc porównamy odmawianie Różańca do tka­nia szaty, to musimy zrozumieć i zgodzić się, że tka­my tę różańcową szatę nie dla siebie, nie na swój roz­miar, nie na swój użytek, Nie na nas ma ona pasować Zupełnie jak zakonnice przygotowujące wspaniałe ornaty dla kapłanów: tkają ciężką, raczej niewy­godną szatę (pomyślmy o starych ornatach, sprzed wieków i jeszcze sprzed dziesięcioleci), która po­służy komu innemu w najświętszej czynności. Nie da się tego przymierzyć, sprawdzić, czy się w tym dobrze czujemy. Tak samo z Różańcem: to, czy on nam dobrze idzie, czy się z nim dobrze czujemy, czy nam pasuje - nie jest sprawdzianem tego, czy jest to dobrze odmówiony Różaniec. Sprawdzian musi polegać na czymś innym niż przykładanie Różańca do, naszych ludzkich oczekiwań.
Nasz Różaniec od początku należy do Boga i tak naprawdę Bóg jeden wie, czy nasza modlitwa jest do­bra i odpowiednia. Każdego prowadzi swoją drogą, od każdego trochę czegoś innego wymaga. W Ró­żańcu jednego da się uwielbić przez głębokie rozmy­ślanie; w modlitwie drugiego ucieszy Go gorące na­wrócenie; może u trzeciego najważniejsza okaże się cisza serca? W końcu Różaniec to bardzo bogata modlitwa.
Jednak nie wiemy, wciąż nie wiemy, co najbardziej podoba się Bogu w naszym Różańcu. A przecież nawet gdybyśmy wiedzieli, nie zmieniłoby to wiele: gospodarze wydający przyjęcie, nawet gdy wiedzą, co najbardziej lubi ich gość, nie ograniczają menu do tego jednego składnika. Natomiast wiedzą, kiedy w trakcie wspólnej uczty nadchodzi najbar­dziej oczekiwany moment: ulubione danie gościa. Nigdy go nie może zabraknąć. A Gość naszej duszy też taktownie czeka przez całą ucztę Różańca na swój przysmak - może na ten krótki moment mię­dzy "żywota Twojego" i "Święta Maryjo"? Bądźmy więc uważni.
Tymczasem obowiązki gospodarza nie zawsze zostawiają czas na delektowanie się przygotowany­mi potrawami. Trzeba o wszystko zadbać, wszystki­mi się zająć, nikogo nie pominąć, uprzejmie usługi­wać - to cała sztuka! Nie zostawić gości samych, ale i nie spóźnić się z potrawami. Gdy więc Maria słucha przy stole, Marta krząta się w kuchni. To samo w Różańcu: coś w nas musi po prostu słuchać Słowa, a coś innego krzątać się ze słowami. W słu­chaniu i w krzątaniu najważniejszy jest Gość na­szej duszy (i Jego Matka, Ta z Kany Galilejskiej). Martwmy się więc tylko o to, czy Go słuchamy i o Niego dbamy - a nie o to, czy wszystko przebie­ga według planu. W końcu Różańca też nie odma­wiamy tylko po to, żeby zaspokoić faryzejską potrzebę "bycia w porządku". A może jest tak, że Pan czuje się w trakcie naszego Różańca jak między faryzeuszami: zaproszony pro forma, lecz nie uczczo­ny? Wtedy nie bawi Go jedzenie i rozmowa. Czeka na coś niezaplanowanego: aż do zimnej sali prze­drze się - ku zgorszeniu dobranych gości - odpę­dzana jawnogrzesznica z flakonikiem wonnego balsamu nawrócenia. Tylko ona pamiętała, żeby obmyć i namaścić Gościowi stopy. I tylko ona dostrzegła potem Zmartwychwstałego wśród grobów.
Nieplanowany wybuch prawdziwej miłości. Obyśmy go nigdy nie wypychali z szeregów naszego Różańca. 

P.M
 


Congregavit nos in unum Christi amor
http://adam-czlowiek.blogspot.com/ ________________________________