Następnego
dnia po męczeńskiej śmierci odzyskano zmasakrowane ciało Andrzeja Boboli.
Włożono je do trumny i pochowano w podziemiach pińskiego kościoła. Janowski
męczennik podzielił los ponad 40 innych jezuitów zamordowanych w tym czasie na
Polesiu. Zupełnie o nim zapomniano. Do czasu, aż - 44 lata później - po raz
pierwszy, z woli Boga, sam upomniał się o swój kult.
Był
rok 1702. Zawierucha wojny północnej zagroziła Pińskowi. Świątobliwy rektor
Marcin Godebski rozpoczął gorączkowe poszukiwania patrona, któremu chciał
powierzyć opiekę nad pińskim Kolegium Jezuitów. W niedzielny wieczór 16
kwietnia ukazał mu się jakiś nieznany jezuita o budzącej sympatii świetlistej
twarzy. "Szukasz patrona, który ochroni Kolegium? Masz przecież mnie.
Jestem twoim współbratem. Andrzejem Bobolą, zabitym przez Kozaków w obronie
wiary. Odszukaj moje ciało. Bożą wolą jest bowiem, żebyś oddzielił mnie od
innych" - powiedział duch.
|
Ks.
Godebski polecił odszukać trumnę. Nie było to łatwe. Przez dwa dni
bezskutecznie przetrząsano wilgotne czeluście kościelnej krypty. Wśród
rozpadających się trumien nie było trumny Boboli. Drugiego dnia wieczorem
Andrzej Bobola objawił się zakrystianinowi Prokopowi Lukaszewiczowi, instruując
go dokładnie, gdzie znajduje się miejsce pochówku. Trzeciego dnia udano się we
wskazane miejsce i po kilku zaledwie sztychach łopatą odsłonięto tabliczkę z
nazwiskiem Boboli. Po otwarciu trumny oczom zgromadzonych ukazało się
zmaltretowane ciało męczennika. Rektor rozpoznał w zmarłym osobę, która
nawiedziła go nocą. Mimo wielu lat przechowywania w wilgotnej krypcie,
ciało jezuity było takie jak w chwili śmierci a krew nadal czerwona. Uznano
to za cud. Złożono je w krypcie i od tej pory przed męczennikiem modliły się
rzesze ludzi. Kolegium i miasto otrzymało swojego patrona. Kult Andrzeja Boboli
rósł lawinowo. Wypraszano za jego wstawiennictwem wiele łask. Rozpoczęto starania
o beatyfikację. Przerwały je rozbiory i kasata zakonu jezuitów.
Spełnione
proroctwo
Po raz drugi Andrzej
Bobola przypomniał o sobie w
Wilnie w 1819 r. W wileńskim klasztorze przebywał
wówczas dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, fizyk i kaznodzieja, prześladowany
przez carskie władze. Pewnego dnia w wieczornej modlitwie zwracał się on do
Andrzeja Boboli, zawierzając mu sprawę niepodległości Polski. Właśnie miał
kłaść się spać, gdy ujrzał przed sobą jezuitę, do którego przed chwilą się
zwracał. Duch Boboli kazał mu otworzyć okno. Korzeniewski zrobił to i zamiast
klasztornego wirydarza ujrzał rozległą równinę. Tajemniczy gość wyjaśnił mu, że
to ziemia pińska, na której został zamęczony za wiarę. Zdziwiony dominikanin
ujrzał następnie wojnę, podczas której wiele narodów walczyło przeciw sobie z
niespotykaną zawziętością. "Gdy wojna, której masz obraz przed sobą,
zakończy się pokojem, Polska zostanie odbudowana i ja zostanę uznany jej
głównym patronem" - wyjaśnił duch. Przepowiednię przypomniano 30 lat
później, ale wówczas podchodzono doń z rezerwą. Dopiero po 100 latach proroctwo
okazało się prawdą.
W
1826 r. wznowiono proces beatyfikacyjny Boboli. Spośród setek nadzwyczajnych
łask wybrano trzy ewidentne cuda, za cud uznano również niewytłumaczalny
doskonały stan zwłok męczennika. W 1853 r. Pius IX wpisał męczennika w poczet
błogosławionych.
Po
beatyfikacji kult jezuity ponownie się ożywił. W 1920 r. - w obliczu
sowieckiego zagrożenia relikwię ręki bł. Andrzeja obnoszono w procesji po
ulicach Warszawy, błagając jego, Matkę Bożą i bł. Władysława z Gielniowa o
ratunek. I cud się zdarzył - "Cud nad Wisłą", który odmienił losy
wojny.
Cegła
i "Higieniczna Wystawa"
Ciało
męczennika znajdowało się wówczas w Połocku, przewiezione tam z Pińska w obawie
przed zniszczeniem zwłok przez prawosławnych bazylianów. Kult Błogosławionego
szerzył się jednak także wśród wyznawców prawosławia. By zahamować tę
tendencję, w 1886 r. władze carskie wysłały do Połocka specjalną komisję, która
miała za zadanie usunąć relikwie. Kiedy jednemu z "komisarzy",
dowcipkującemu na temat "polskich metod wyrabiania świętych", spadła
na głowę cegła, ciało męczennika zostawiono w spokoju. Kolejną komisję - w 1922
r. - wysłali do Połocka bolszewicy. Tym razem jej zadaniem było zbadanie i
potwierdzenie "religijnego oszukaństwa". Bolszewicy wyjęli ciało z
trumny i cisnęli nim o ziemię. Ku ich zdziwieniu zwłoki nie rozsypały się.
Miesiąc później uzbrojeni bolszewicy porwali ciało i zawieźli je do Moskwy.
Ukryto je w magazynie gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia.
"Wykupili" je dyplomaci watykańscy w zamian za dostawy zboża dla
głodujących Rosjan.
Triumfalny
powrót
Po
"Cudzie nad Wisłą" rozpoczęto starania o kanonizację. Zabiegał o nią
sam Józef Piłsudski. Aktutego dokonał Pius XI 17 kwietnia 1938 r. Rozpoczął się
triumfalny powrót męczennika z Rzymu do Polski. Tłumy ludzi ze łzami w oczach
witały Świętego na trasie przejazdu specjalnego pociągu i w kościołach Lubiany,
Budapesztu, Bratysławy, Ostrawy a zwłaszcza w polskich miastach - Dziedzicach,
Oświęcimiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Kaliszu, Łodzi i Warszawie.
Relikwię umieszczono w specjalnej trumnie-relikwiarzu w warszawskiej kaplicy
oo. Jezuitów przy ul. Rakowieckiej. Rok później wybuchła wojna. Trumna -
skutecznie ukrywana w różnych kościołach przed okupantem i niemal cudem
uchroniona przed bombardowaniem - po wojnie powróciła na swoje miejsce. Przewieziono
je w konspiracji przed sowiecką władzą jako "zwłoki jednego księdza".
Domagał
się kultu
Do
kolejnych - współczesnych nam - objawień św. Andrzeja Boboli doszło w
podsanockiej Strachocinie - wsi, którą od 1930 r. uznawano za miejsce narodzin
świętego. Na strachocińskiej plebanii straszyło jeszcze przed wojną. Poprzedni
proboszczowie i ludzie przebywający na plebanii słyszeli dziwne odgłosy,
tajemnicza zjawa siadała na łóżku, ściągała kołdrę, stąpała pod drzwiami,
spadały lampki, brewiarz, z pustego chóru zleciał kamień, huśtał się żyrandol w
kościele. Księża bali się mieszkać na plebanii, a jeden z nich w nocy uciekał
nawet na drzewo.
Wskutek odwiedzin nieznanego ducha uszczerbku na zdrowiu doznał
ks. Ryszard Mucha. Trafił do szpitala. W 1983 r. zastąpił go ks. Józef Niźnik.
Wprowadzając się na plebanię nie wiedział nic o nocnych strachach. W nocy z 10
na 11 września obudziło go uderzenie w rękę. Jego oczom ukazała się
"smukła, na czarno ubrana" zjawa "z czarną brodą". Ksiądz
myślał, że to napad i z krzykiem rzucił się w kierunku intruza. Zjawa oddaliła
się w kierunku okna i znikła. Wystraszony kapłan do rana nie mógł zmrużyć oka.
Rano od siostry zakrystianki dowiedział się całej prawdy. Kilka następnych nocy
spędził w sąsiednich plebaniach. Po rozmowie z chorym proboszczem zaintrygowany
ks. Niźnik zrezygnował ze studiów na KUL-u i postanowił zostać w Strachocinie
na dłużej. Objął probostwo. Jeszcze wielokrotnie w ciągu kolejnych czterech lat
o godz. 2.10 na plebanii pojawiał się ten sam duch. Ksiądz skojarzył zjawę z
osobą Andrzeja Boboli. Dotarł do informacji, że ojciec Pio powiedział pewnej
polskiej zakonnicy, że św. Andrzej domaga się kultu w Strachocinie. 16 maja
1987 r. w 330. rocznicę śmierci męczennika ks. Niźnik powiedział swoim wiernym,
że powinni go czcić. "Chcemy Ciebie, Andrzeju Bobolo" - wołał. W
najbliższą noc zjawa - po charakterystycznym pukaniu - pojawiła się po raz
ostatni. W księdzu zrodziło się wówczas wewnętrzne przekonanie, że tajemniczym
nieznajomym z zaświatów był sam... św. Andrzej Bobola. W 1988 r. uroczyście
wprowadzono relikwie świętego i umieszczono je w wybudowanym ku jego czci
ołtarzu, a ks. Niźnik do dziś jest kustoszem strachocińskiego sanktuarium.
Henryk
Bejda
Adonaj.plCongregavit nos in unum Christi amor ________________________________