(z duchowości Marii Celeste Crostarosa, założycielki sióstr redemptorystek)
CZEŚĆ III
CZEŚĆ III
"Miłosny oddech szczęśliwego życia” - tak nazwała Crostarosa SIÓDMY STOPIEŃ MODLITWY. Porównuje ją więc do tej podstawowej życiowej czynności, niezbędnej dla podtrzymania biologicznego życia i jednocześnie świadczącej o jego istnieniu. To proste porównanie oddaje doskonale istotę modlitwy. Jest ona przecież podstawowym źródłem naszego życia wiary, naszym duchowym oddechem.
W tej modlitwie tchnie Bóg w duszę życiodajne tchnienie miłości, które dosłownie daje się odczuć jako "tchnienie życia". Wydaje się wtedy, że jej duch przyjmuje ten witalny oddech i cała dusza ożywia się w Bogu. Przyjmuje ona to tchnienie od Boga i sama je Bogu odwzajemnia.
Oddychać Bogiem - pisze Crostarosa - można zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji i w każdym miejscu. Gdy oddychamy Bogiem nic nie jest dla nas przeszkodą, czy też rozproszeniem, ale możliwością, darem, przejawem Bożej ingerencji w nasze życie. Taka modlitwa sprawia, że nie tylko nie uciekamy egoistycznie od ludzi i ich problemów, ale lepiej i pełniej angażujemy się we wszystko; to trwanie w Bogu po prostu uczy nas kochać. Crostarosa pisze, że u osoby oddychającej Bogiem, wszystko, co robi jest miłością, bo sam Bóg w niej kocha - ona przekazuje tylko to, co otrzymuje od Boga. Jest szczęśliwa i przepełniona radością. Brakuje jej nawet słów, by tę radość i wdzięczność Bogu wyrazić: stać ją czasem tylko na pełne miłości modlitewne westchnienia - proste zdania czy nawet tylko sylaby - wydobywające się z jej serca, nad którymi nawet nie jest w stanie zapanować, bo ta radość stała się już częścią jej samej i teraz wydobywa się z samej głębi jej istoty.
A co jest główną przyczyną tej radości?... Jest to właśnie ta jasność rozbłyskująca z samej miłości, gdzie doskonale się pojmuje, że ukochane najwyższe Dobro, Bóg, karmi się duszą i wzajemnie raduje się tym jej dążeniem ku Niemu. I tak jak ona raduje się tym tchnieniem miłości, tym Bożym dążeniem, tak samo On cieszy się, że dusza dąży ku Niemu - to przejaw tej samej Jego miłości. W ten sposób wzajemnie radują się tym, co jedno drugiemu przekazuje, z nieskończonym upodobaniem.
Właśnie to sprawia, że dusza posiada niezachwianą pewność, że Bóg ją kocha i niemożliwym jest, aby lękała się lub wątpiła - doświadcza tego dzięki zażyłości i głębokiemu poznaniu łączącemu ją z ukochanym Bogiem.
Otwarcie na Boga, trwanie w Nim i wreszcie miłosne osobowe spotkanie z Nim sprawia, że Go poznajemy w miłości. Okazując Mu miłość odkrywamy, że On kocha nas jeszcze bardziej i jeszcze bardziej niż my - po Bożemu - cieszy się z tego spotkania. Po prostu odkrywamy Jego pragnienie naszej wzajemności. Wtedy rodzi się w nas niepodważalna pewność, że jesteśmy kochani, a więc zostaje zrealizowana w tym spotkaniu nasza największa ludzka potrzeba, nasze największe pragnienie i tęsknota. Dzięki zażyłości z Bogiem pozbywamy się wszelkich lęków i wątpliwości.
W ÓSMYM STOPNIU MODLITWY PISZE O MOCY BOŻEGO SŁOWA, które dla niej staje się źródłem modlitwy. Nie opisuje metod medytacji nad nim, ale pisze o jego miłosnym oddziaływaniu na ludzkie serce, które polega na zadawaniu nam "ran" trwałych, śmiertelnych, czyli działaniu z mocą, jak kiedyś Jezus chodzący po ziemi. Nie jest to tylko intelektualne poznawanie Bożych prawd, ale dotykanie serca, czyli całej naszej istoty, całego naszego jestestwa Miłością.
Na początku pisze o mocy najpiękniejszego słowa świata - Imienia Jezus, o jego mocy uzdrawiającej i przemieniającej.
Dla niej spotkanie z Bożym słowem to spotkanie z samym Jezusem, z Jego obecnością, która przemawia. Dlatego może wyróżnia różne rany zadane duszy Bożym słowem, tak jakby powstały one podczas spotkania z żywym Jezusem Bogiem Człowiekiem: rany od Jego spojrzenia, rany spowodowane pięknem Oblubieńca, rany zadane Jego miłosnym dotknięciem. To znamię miłosnej pieczęci, która dogłębnie odciska się na naszym wnętrzu.
W DZIESIĄTYM STOPNIU MARIA CELESTE CROSTAROSA OPISUJE TEN RODZAJ MODLITWY, W KTÓRYM W SPOSÓB SZCZEGÓLNY OBJAWIA SIĘ MOC DUCHA ŚWIĘTEGO; Ducha, o którym Jezus mówi: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię (Łk 12, 49). Crostarosa pisze, że modlitwa ta następuje w chwili głębokiego zjednoczenia człowieka z Bogiem, zazwyczaj po Komunii świętej.
Działanie Ducha-Ognia podczas tej modlitwy objawia się w dwojaki sposób: można powiedzieć, że zarówno spala jak i zapala wnętrze człowieka.
Po pierwsze jest to płomień, który spala i oczyszcza. Miłość Boga dotykając bowiem naszej ludzkiej natury, skażonej grzechem i ograniczonej słabością, staje się jakby żarem pochłaniającym wszelkie nasze niedoskonałości, nieczystości, deformacje i zranienia, słowem - różnorakie przejawy naszego egoizmu. W dwudziestej medytacji z „Ćwiczeń duchowych” Crostarosa tak pisze: Ten płomień Ducha Świętego, który jednoczy cię z twoim Bogiem, zniszczy jak ogień każdy twój niedoskonały akt, wydobywający się z ziemi twego serca. Inaczej mówiąc, w kontakcie z ogniem Bożej miłości musi nastąpić w człowieku pewien akt unicestwienia, obumarcia jego zdeformowanego złem „ja”. Miłość Boga ujawniona w mocy Ducha Świętego sprawia, że umieramy dla siebie samych, aby móc narodzić się do nowego życia: Człowiek wtedy umiera jak spalający się feniks, aby żyć innym doskonałym życiem niebiańskiej miłości, stając się też godnym miłości i boskim. Przez śmierć przechodzimy do życia, prawdziwego, Bożego. Musimy umrzeć, aby narodził się w nas Jezus. Trzeba też zauważyć, że ogień Ducha Świętego pochłania wtedy duszę całkowicie, bez reszty, ale nie w cierpieniu, lecz w radości, bo wyniszcza w niej to co samolubne. To jeden z przejawów działania Ducha Ognia.
A oto drugi: ten płomień nie tylko nas oczyszcza, ale i rozpala w miłości. Sprawia, że dusza wybucha uwielbieniem, radością, pragnieniem czynienia wielkich rzeczy dla Boga, a to oznacza, że wybucha w nas miłość do Boga i bliźniego, bardzo żarliwa i konkretna. Wtedy pragniemy uwielbiać Boga za Jego miłość i pociągnąć wszystkie stworzenia do miłowania Go. Taka modlitwa rodzi Bożych zapaleńców, przynaglonych Bożym wezwaniem i nie spoczywających dopóty, dopóki Miłość nie zapanuje w całym ich świecie. Dla nich miłowanie każdego nie jest już wysiłkiem, ale naturalnym odruchem, tak jakby posiadali serce Jezusa i pozwolili Jemu działać w nich.
Można by powiedzieć, że wtedy objawiają się w człowieku wszystkie owoce Ducha Świętego, zwłaszcza w służbie dla innych.
A nie jest to nic innego - powie znowu Crostarosa - jak tylko spalanie się tym samym płomieniem miłości, którym jesteśmy kochani przez Boga. Zarówno nasze oczyszczenie jak i wszelkie dokonane przez nas dobro nie jest tylko dziełem naszych ludzkich starań i wysiłków, ale to wszechwładne działanie Bożej miłości, która tylko czeka na naszą czystość, na naszą uległość, aby się mogła objawić i poprzez nas dalej nieść miłość w świat.
Pod wpływem Ducha Miłości również człowiek żyje w miłości. Po prostu wszystko, co czyni, co myśli, czego pragnie, staje się miłością.
W tym stanie człowiek żyje z ogromną gorliwością i w płomieniu miłości, bo zawsze i na wszystko odpowiada miłością: a miłość patrzy, miłość widzi, miłość słyszy, miłość kocha, miłość myśli, miłość pragnie, miłość wszystko rozumie, w miłości chce mieć swoje istnienie przez całą wieczność
Nie do opisania są owoce dobrych dzieł, których dokonują ludzie umieszczeni przez Pana w tym stanie modlitwy. Cokolwiek bowiem czynią, czy śpią, czy się trudzą, czy milczą, czy się modlą, czy piszą, czy czytają, czy też wykonują każdą najzwyklejszą czynność, wszystko sprowadzają do jednoczącej miłości. A dzięki tej jedności, trwając tak mocno w Bożej woli, wszystkie ich dzieła stają się doskonałe w cudownej zgodności ich woli z Wolą Boga.
W tym stanie rzadko albo i nigdy nie martwi nas jakiekolwiek nieprzychylne wydarzenie, które może nas spotkać, ponieważ tego, w co wierzymy, dzięki wierze, doświadczamy w sposób egzystencjalny. To znaczy, że wszystko to, co pochodzi z rozporządzenia naszego Pana i Boga, człowiek obdarzony tą modlitwą kocha jednakową nieskończoną miłością.
Maria Celeste zapewnia nas, że modlitwa ta jest dla człowieka źródłem nieustannej radości, nawet w doświadczeniach, nawet w cierpieniu, bo uczy życia w zgodzie z Bożą wolą. Jeśli tylko nie utracimy jej z własnej winy, jeśli tylko nie pójdziemy za głosem naszego egoizmu, to dar tej modlitwy pozostanie w nas na zawsze, będzie w nas trwać dniem i nocą, będzie nas oczyszczał i pochłaniał, będzie nas unicestwiał i rozpalał w miłości, aż staniemy się podobni do miłującego nas Boga, aż staniemy się - jak pisze w „Ćwiczeniach duchowych” - ogniem w Ogniu, bez jakiejkolwiek różnicy.
Wśród rozważań Crostarosy o modlitwie nie mogło też zabraknąć kontemplacji Ukrzyżowanego.
Dar tej modlitwy polega na odbiciu w człowieku obrazu Ukrzyżowanego. Odbicie to - jak sama podkreśla - dokonuje się oczywiście w sposób nadprzyrodzony, ale jednocześnie zupełnie naturalnie. Po prostu osoba obdarzona tą modlitwą uświadamia sobie pełniej istotę Chrystusowego cierpienia i jakby po części w nim uczestniczy. Dlatego Crostarosa bardzo wyraziście przedstawia mękę Chrystusa, moralną i fizyczną, tym straszliwszą, że wycierpianą przez Boga, któremu dane zostało - jak pisze - "najwyższe poznanie". To poznanie nie pozwoliło Mu się łudzić, jak to często jest w naszym wypadku: Chrystus najpełniej zobaczył ludzki grzech, ludzką niewierność, ludzką brzydotę. I mimo tego zechciał przyjąć go na siebie: stał się dla Ojca jakby nami wszystkimi, tymi, którzy tyle razy zdradzili Bożą miłość... To poznanie, ta świadomość ludzkiej niewierności sprawiła, że już za życia, nie tylko w momencie śmierci, trwał na krzyżu. Jednak z miłości do Ojca, któremu na nowo chciał ofiarować człowieka i z miłości do ludzi, których na nowo chciał zjednoczyć z Ojcem, potrafił to nieustanne trwanie na krzyżu przeżywać w chwale, w radości, potrafił znosić ból ze słodyczą i pokojem.
Tego samego może doświadczyć człowiek obdarzony tym darem modlitwy - kontemplacji Ukrzyżowanego, jakby odbitego w jego wnętrzu. Otrzymuje wtedy od Boga szczególny dar: umiejętność trwania jednocześnie w radości i w bólu. Połączenie tych dwóch krańcowych ludzkich doświadczeń najczęściej jest dla nas niemożliwe, przekracza po prostu nasze możliwości: my najczęściej albo jesteśmy przepełnieni radością albo dotyka nas cierpienie. Zresztą wychodząc z czysto racjonalnego punktu widzenia byłoby nawet paradoksem łączenie tych dwóch stanów. Owszem, chrześcijańska moralność wymaga od człowieka heroicznego przyjęcia cierpienia, znalezienia jego sensu, a nawet podkreśla się jego wielkie znaczenie, jakie ma w naszym dojrzewaniu, ale przecież nigdy nie można żądać od osoby dotkniętej bólem - radości.
A jednak jest to możliwe? Stało się to dzięki Chrystusowi - temu, który przyjął naszą ludzką naturę ze wszystkimi jej konsekwencjami i zechciał podjąć odkupieńcze cierpienie za nas. A kiedy człowiek jest z Nim zjednoczony to i w nim dokonuje się ten "cud Bożej wszechmocy" - życie na krzyżu i w chwale jednocześnie. Nie widzi on bowiem już siebie samego, ale tylko Ukrzyżowanego Pana, poza Nim niczego nie pragnie, nie oczekuje znikąd żadnego pocieszenia, rezygnuje ze wszystkiego innego. Pragnie tylko męki, bo ona daje mu szansę bycia z Jezusem. Nie jest to oczywiście masochizm, bo w głębi swej istoty nie dąży do śmierci i unicestwienia ale do życia. Wtedy może powtórzyć za św. Pawłem: Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus - (Gal 2,20).
Z tym darem modlitwy łączą się też ziemskie udręki: oschłość zmysłów, opuszczenie przez najbliższych, prześladowania, choroby i oszczerstwa a na dodatek straszne pokusy diabelskie oraz dogłębny smutek. Tak jakby doświadczenia zewnętrzne potwierdzały doznania wnętrza, jakby Chrystus chciał dać człowiekowi zakosztować pełni swej męki, by móc go doprowadzić do pełni swej chwały. Dlatego Crostarosa może napisać na końcu tego rozważanie, że wtedy następuje przemienienie w Chrystusa.
Trzeba powiedzieć, że ten rozdaj modlitwy to nie medytacja czy kontemplacja nad męką Chrystusa. Jest to efekt pełnego życia Eucharystią, autentycznego spotkania z Jezusem Ukrzyżowanym w Ofierze Eucharystycznej, które sprawia, że i my stajemy się razem z Nim ofiarą, Eucharystią.
To tylko niektóre Boże metody modlitwy opisane przez Crostarosę. Wszystkie umieszcza w szesnastu rozdziałach, choć samych sposobów modlitwy wymienia nieco więcej. Jest świadoma, że jej opis nie jest wyczerpujący, ale na tyle pozwoliło jej Boże natchnienie i możliwości ludzkiego, tak ograniczonego w swej ekspresji, języka.
Na koniec tej krótkiej ich charakterystyki warto zatrzymać się na stopniu ostatnim, w którym modlitwa określona jest jako impuls miłości wlany w nasze wnętrze przez Boga.
Modlitwa jest miłością, którą Bóg wlewa w człowieka dla potrzeb Kościoła, społeczeństwa, jakiegoś grzesznika lub dusz czyśćcowych, zgodnie z upodobaniem Pana. Ze względu na pożytek i doskonałość wielu Bóg wlewa w modlącego się człowieka wewnętrzny impuls, rodzący się z zaufania do Boga. Wtedy modli się on całymi dniami, kochając Boga. Wewnętrznym spojrzeniem, w duchu dziecięctwa i przepełniony ufnością, przedstawia swojemu Bogu to, czego oczekuje. Ale to Bóg sam jest tym, który go porusza, chcąc rozlać miłosierdzie na swe stworzenia.
Paradoksem może się wydawać, że dla Crostarosy szczytem modlitwy kontemplacyjnej jest modlitwa prośby, modlitwa błagalna. Ale jeśli zagłębimy się w jej duchowość, zrozumiemy, że takie myślenie jest konsekwencją jej koncepcji Boga i człowieka. Bóg jest Miłością. Jego największym pragnieniem jest odnowienie w człowieku podobieństwa do siebie samego i zaproszenie do uczestnictwa w Bożym życiu, czyli w miłowaniu. Modlitwa nie może więc być niczym innym jak miłością. Bóg czyni wszystko, aby rozlewać swoje miłosierdzie na ludzi, których niezmiernie ukochał. Spotykając się z Bogiem na modlitwie, zostajemy przez Niego uwrażliwieni, ogarniamy sercem potrzeby każdego człowieka, całego Kościoła, całego świata; tak jakbyśmy byli pochłonięci Jego troską o zbawienie ludzi, napełnieni Jego miłością i Jego pragnieniami. Wtedy w sposób naturalny nasza modlitwa płynie z miłości i staje się miłowaniem.
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Poprzez wszystkie stopnie jakby motyw przewodni przewija się zachwyt Crostarosy nad Bożym miłosierdziem, jej szczere zdziwienie, że Bóg tyle czyni w niej, stworzeniu tak lichym, tak niewiernym, tak słabym, tak ograniczonym. Wzrusza nas tą swoją pokorą - pokorą kogoś, kto rozumie, czym jest człowiek w całej swej wielkości i w całej swej małości, zwłaszcza w bliskości Boga.
O nieskończony Boże, jakże jesteś godny podziwu za wszystko, co czynisz! Ale któż Cię może w pełni zrozumieć i oddać należną cześć!? Jak też można uwierzyć, że Ty, mój Panie, wynosisz tak wysoko człowieka, choć jest tylko nędznym ziemskim stworzeniem; i to nie tylko ku wyżynom duchowej czystości ale w życie twego niestworzonego Bytu, aby karmić go swym życiem, swoją Istotą? Jakże wysoko podnosisz to stworzenie, które uformowałeś z nicości. Staję zawsze w zachwycie i zmieszaniu wobec twojej łaskawości i dobroci nieskończonej, gdy rozważam twoje uniżenie, na które się zgodziłeś, aby móc nam okazać miłość i obdarzyć łaskami. Ty bowiem pragniesz głębokiej zażyłości, chcesz być z nami zjednoczonym, bardziej niż dusza z ciałem, bardziej niż szpik z kośćmi w ludzkim ciele (Stopień VII).
Zapewne takie widzenie przez Crostarosę siebie samej i Boga, dało Bogu możliwość ofiarowania jej tych wszystkich stopni modlitwy, pozwoliło na objawienie się całej Jego miłości. Czytelnikowi Crostarosy, zwłaszcza temu, który pragnąłby znaleźć doskonały sposób modlitwy, pozostaje wysnuć z tego jeden wniosek: Twórcą naszej modlitwy jest Bóg, On potrafi stworzyć najwspanialsze jej metody, a naszym ludzkim staraniem powinno być przygotowanie serca na Jego przyjęcie, uczynienie Go gościnnym poprzez pokorę, wyzbycie się egoizmu, świadomość naszej niewystarczalności i gorące pragnienie miłowania Go bez granic. Taka postawa stanie się dla Boga przyciągającym zaproszeniem, które na pewno nie pozostawi On bez odpowiedzi, jak widać na przykładzie tej osiemnastowiecznej włoskiej mistyczki.