(z duchowości Marii Celeste Crostarosa, założycielki sióstr redemptorystek)
CZEŚĆ II
CZEŚĆ II
W TRZECIM STOPNIU MODLITWY przedstawia Crostarosa swoją specyficzną koncepcję nieba i szczęścia. Pisze, że największym błogosławieństwem dla człowieka jest dar pokory czyli poznanie i przyjęcie prawdy o Bogu, sobie samym i świecie. A jaka to jest prawda? Czym jest w swej istocie to, co nam przynosi autentyczne szczęście? Niełatwo jest je człowiekowi pojąć, bo dalekie jest od naszych kategorii myślenia o ludzkim szczęściu i powodzeniu. Bliskie jest natomiast myśleniu ewangelicznemu, szczególnie temu z Kazania o błogosławieństwach. Crostarosa, aby je ukazać sięga po najpewniejsze modele: każe nam się przyglądnąć szczęściu świętych w niebie i radości panującej w łonie samej Trójcy Świętej.
(Dusze błogosławionych) nie radują się szczęściem płynącym z ich własnego bytu, ale pochodzi ono od Tego, który jest ich jedynym Bogiem. W Nim istnieją i rozkoszują się najwyższym dobrem. Tak więc w ich doświadczeniu szczęścia dokonuje się jednocześnie akt wzniosłego unicestwienia. Co więcej - będąc zjednoczonymi w życiu i w bycie ze swoim największym Dobrem, swoim jedynym Wszystkim, jednoczą się nawet z aktem pełnego oddania dokonującym się pomiędzy Trzema Osobami Boskimi; Ojca z Synem oraz Ojca i Syna z Duchem Świętym. Trwają cali w swym nieskończonym Wszystkim, i tak naprawdę to nie istnieją już w sobie samych inaczej jak tylko w szczęściu i zadowoleniu z własnej nicości...
W błogosławionej szczęśliwości największą i najistotniejszą jest bowiem rozkosz wpatrywania się w Tego, który jest ich Początkiem, Bytem i Życiem a poza Nim nie mają ani bytu, ani początku, ani życia, ani szczęścia. Dlatego wszelka chwała tych niebieskich mieszkańców polega na prawdziwym unicestwieniu: i ta prawda czyni ich szczęśliwymi. Tak samo bowiem jak stanowi o ich bycie, tak też udziela im szczęścia.
Szczęście Boga i świętych polega na dawaniu siebie, na "byciu dla", a więc na nieustannym unicestwieniu (wyrzeczeniu się siebie), rozumianym bardzo pozytywnie jako pełne miłości wyjście z siebie i otwarcie na drugiego.
W błogosławionej szczęśliwości największą i najistotniejszą jest bowiem rozkosz wpatrywania się w Tego, który jest ich Początkiem, Bytem i Życiem a poza Nim nie mają ani bytu, ani początku, ani życia, ani szczęścia. Dlatego wszelka chwała tych niebieskich mieszkańców polega na prawdziwym unicestwieniu: i ta prawda czyni ich szczęśliwymi. Tak samo bowiem jak stanowi o ich bycie, tak też udziela im szczęścia.
Szczęście Boga i świętych polega na dawaniu siebie, na "byciu dla", a więc na nieustannym unicestwieniu (wyrzeczeniu się siebie), rozumianym bardzo pozytywnie jako pełne miłości wyjście z siebie i otwarcie na drugiego.
Dla świętych jest to możliwe, bo jak pisze Crostarosa znajdują się oni przed odsłoniętym światłem prawdy, bez żadnego zamglenia, bez jakiejkolwiek przeszkody, ale dla nas ludzi trwanie w prawdzie=pokorze nie jest łatwe. Crostarosa skrupulatnie wyjaśnia dlaczego:
Głównym powodem naszej nędzy i słabości jest zanurzenie się w rzeczach niskich tej ziemi, poddanie się zmysłom i namiętnościom, tysiącu różnych przypadków, zmiennych i niestałych, będącymi jak chmury, które zakrywają przed nami jasność odwiecznej prawdy. Żyjemy w glinianych naczyniach wydzielających ciężkie opary, przeszkadzających nam w rozkoszowaniu się czystym powietrzem Boskości. Przeszkody te czynią nas ślepymi na światło prawdziwego poznania naszego najwyższego Dobra i dlatego zostajemy też pozbawieni każdego pocieszenia, które mogłoby nas uczynić szczęśliwymi. Zatrzymujemy się tylko na tym, co widzimy i co pojmujemy dzięki zmysłom. Doświadczamy więc często przygnębienia i zmienności. Życie na wygnaniu jest bowiem pełne goryczy i udręki, ponieważ biedny nasz duch stworzony przez Boga dla Niego samego, doświadcza przygnębienia widząc poniżenie własnej godności trwaniem w kłamstwie i w tym co niskie na ziemi, a co go wiąże i ogranicza. Bóg mocą swej miłości znajduje jednak wyjście z takiej sytuacji: zaradza naszej biedzie swoim miłosierdziem:
Głównym powodem naszej nędzy i słabości jest zanurzenie się w rzeczach niskich tej ziemi, poddanie się zmysłom i namiętnościom, tysiącu różnych przypadków, zmiennych i niestałych, będącymi jak chmury, które zakrywają przed nami jasność odwiecznej prawdy. Żyjemy w glinianych naczyniach wydzielających ciężkie opary, przeszkadzających nam w rozkoszowaniu się czystym powietrzem Boskości. Przeszkody te czynią nas ślepymi na światło prawdziwego poznania naszego najwyższego Dobra i dlatego zostajemy też pozbawieni każdego pocieszenia, które mogłoby nas uczynić szczęśliwymi. Zatrzymujemy się tylko na tym, co widzimy i co pojmujemy dzięki zmysłom. Doświadczamy więc często przygnębienia i zmienności. Życie na wygnaniu jest bowiem pełne goryczy i udręki, ponieważ biedny nasz duch stworzony przez Boga dla Niego samego, doświadcza przygnębienia widząc poniżenie własnej godności trwaniem w kłamstwie i w tym co niskie na ziemi, a co go wiąże i ogranicza. Bóg mocą swej miłości znajduje jednak wyjście z takiej sytuacji: zaradza naszej biedzie swoim miłosierdziem:
Ten nędzny stan stworzeń wzbudza litość u naszego ukochanego Boga i ofiarowuje On pewien promień prawdy duszom pragnącym zjednoczyć się z Nim w miłości - czyni to poprzez czyste światło wiary. Crostarosa pisze, że to właśnie dzieje się na tym trzecim stopniu modlitwy.
Dzięki temu wlanemu poznaniu płynącemu z wiary Bóg pokazuje duszy, że jest Wszystkim w bycie każdej rzeczy. I właśnie to światło prawdy niszczy w człowieku wszelki fałsz, pozór i kłamstwo w patrzeniu na rzeczy tego świata tak, jakby należały do jego egoistycznego "ja".
Dzięki temu wlanemu poznaniu płynącemu z wiary Bóg pokazuje duszy, że jest Wszystkim w bycie każdej rzeczy. I właśnie to światło prawdy niszczy w człowieku wszelki fałsz, pozór i kłamstwo w patrzeniu na rzeczy tego świata tak, jakby należały do jego egoistycznego "ja".
Doświadcza on wtedy zadziwiającego szczęścia: wszystko widzi w prawdzie i to widzenie sprawia, że jest szczęśliwy. Dlatego Crostarosa nie chce się zgodzić z powszechnie istniejącym sądem, że pokora jest jakby karą za nasze grzechy - musimy się upokarzać, ponieważ jesteśmy grzesznikami pełnymi zła. Uważa, że właśnie na pokorze, na tym własnym unicestwieniu będącym darem Boga, na wyrzeczeniu się siebie, polega nasze ludzkie szczęście; szczęście, którego w pełni możemy zakosztować dopiero w niebie, bo tylko tam potrafimy być naprawdę pokorni, ale którego przedsmak możemy już odczuć tu na ziemi, gdy Bóg wlewa w nas tę modlitwę "pokory", to światło prawdy o sobie i świecie, o Nim we wszystkim co istnieje.
Crostarosa pisze, że poznanie prawdy nie pozostanie dla nas bezowocne, ale przenika całe nasze życie, nasze konkretne postępowanie i nasze relacje do innych. Doprowadza do wewnętrznej integracji naszej osoby i należytego odniesienia do wartości.
Crostarosa pisze, że poznanie prawdy nie pozostanie dla nas bezowocne, ale przenika całe nasze życie, nasze konkretne postępowanie i nasze relacje do innych. Doprowadza do wewnętrznej integracji naszej osoby i należytego odniesienia do wartości.
Wtedy dusza nie znajduje upodobania w podziwianiu siebie samej. Jeśli posiada jakieś cnoty, nie chlubi się z tego powodu, ani nie przypisuje sobie zasług w dobrym, ponieważ jej spojrzenie jest utkwione całkowicie w jej Jedynym Dobru. Jeżeli Bóg odkrywa to, co w niej dobre, widzi jasno, że zostało jej ono podarowane przez Niego. Z radością więc je podziwia i szanuje, bo nie widzi w nim siebie samej, ale swoje Wszystko, godne umiłowania - Źródło każdego dobra, które ona zawsze adoruje...
Nie staje się ona próżną, jeśli jest szanowana przez ludzi, ponieważ nie ceni siebie samej, ale kieruje się całkowicie ku Temu, który jest jej Wszystkim.
Nie staje się ona próżną, jeśli jest szanowana przez ludzi, ponieważ nie ceni siebie samej, ale kieruje się całkowicie ku Temu, który jest jej Wszystkim.
Crostarosa, tak jak wszyscy inni mistycy, pisze, że takie poznanie jest darem, którego jednak Bóg chętnie udziela wszystkim pragnącym jedności z Nim. Dokonuje się ono poprzez zmysły naszego ducha, poprzez te ewangeliczne "oczy, które widzą" i "uszy, które słyszą". Tylko takie widzenie daje człowiekowi szczęście. Ale czy my pragniemy takiego szczęścia? Szczęścia, które polega na wyrzeczeniu się siebie i dotknięciu całej prawdy o sobie, bez złudzeń i upiększeń? Szczęścia, które jest "byciem dla", ofiarowaniem siebie bez pysznego samozadowolenia z własnej ofiarności? Szczęścia będącego naszym ludzkim "udziałem w Boskości", naszym uczestnictwem w życiu Trójcy Świętej, ale urzeczywistniającego się w pokorze, która nic sobie nie przypisuje, ale wszystko odnosi do Stwórcy, Dawcy każdego daru? Crostarosa nazywa je trzecim stopniem modlitwy i zapewnia, że jest możliwe na ziemi - wprawdzie nie w sposób trwały, bo Bóg chce, abyśmy pragnęli nieba - ale jednak możliwe dla każdego z nas.
Jako CZWARTY STOPIEŃ MISTYCZNEJ DRABINY Crostarosa wymienia modlitwę Bożego upodobania. Oczywiście i tu nie przedstawia drogi, która do niej prowadzi, ale jej skutki, efekty. Oprócz jednej - Eucharystii, bo ona jest właśnie bezpośrednim źródłem tej modlitwy.
A jakie są te efekty? To ta cudowna umiejętność świętych, która polega na widzeniu we wszystkim Bożej woli, to głębokiego przekonanie, że wszystko prowadzi nas do dobrego, bo przychodzi do nas z ręki miłosiernego Ojca, miłującego nas Oblubieńca i Ducha Świętego rozlewającego w nas miłość. Trzeba się tylko Nimi nakarmić - o tym "posiłku " pisze używając symbolicznych określeń Pnp - a będziemy w stanie oprzeć się wszystkiemu, a nawet we wszystkim znajdować radość.
Jako CZWARTY STOPIEŃ MISTYCZNEJ DRABINY Crostarosa wymienia modlitwę Bożego upodobania. Oczywiście i tu nie przedstawia drogi, która do niej prowadzi, ale jej skutki, efekty. Oprócz jednej - Eucharystii, bo ona jest właśnie bezpośrednim źródłem tej modlitwy.
A jakie są te efekty? To ta cudowna umiejętność świętych, która polega na widzeniu we wszystkim Bożej woli, to głębokiego przekonanie, że wszystko prowadzi nas do dobrego, bo przychodzi do nas z ręki miłosiernego Ojca, miłującego nas Oblubieńca i Ducha Świętego rozlewającego w nas miłość. Trzeba się tylko Nimi nakarmić - o tym "posiłku " pisze używając symbolicznych określeń Pnp - a będziemy w stanie oprzeć się wszystkiemu, a nawet we wszystkim znajdować radość.
Dusza, której Bóg dał łaskę zrozumienia, czym jest Boże upodobanie w życiu Jezusa, zjednoczona z Nim-Kanałem, przez który docierają do niej wody raju, staje się - moim zdaniem - mocną skałą. Ani krzyż, ani burze, ani zmartwienia nie oderwą jej od jej centrum. Ona raczej dałaby się "rozerwać na kawałki" wszystkim stworzeniom, niż uczynić najmniejszy chciany gest przeciwko woli i upodobaniu Bożemu. Cierpi niewzruszenie wszystko, co pochodzi z rozporządzenia tej woli. Nie tylko cierpi, ale w ogromnym pokoju zmaga się z diabłem, z buntem własnej natury, ze wszystkim co przeciwne i twarde dla jej zmysłów, a co nigdy wcześniej się w niej nie pojawiało: będąc czujną unicestwia i zadaje temu śmierć, tak że te poruszenia jednocześnie rodzą się w niej i umierają.... .
Ale nie na tym kończy się dobro, które jej zostaje udzielone dzięki modlitwie. Ssie ona miód słodyczy z tego wszystkiego, co samo w sobie jest gorzkie dla zmysłów jak: przykrości, ubóstwo, śmierć najbliższych, wzgarda, ludzkie szyderstwa, upokorzenia każdego rodzaju, jakiekolwiek inne Boże rozporządzenie czy też powszechna kara, którą Bóg czasem zsyła dla dobra swoich stworzeń.. . Nie umie ona skarżyć się na swego Boga wobec nikogo, nie może Go nie pragnąć, nie potrafi nosić w swym sercu innych pragnień jak tylko te, które On w niej wzbudza. Nie umie też prosić Boga o nic innego jak tylko o wypełnienie Jego upodobania.
Dzięki tej modlitwie również możemy doświadczyć pełni szczęścia: cieszyć się przeżywaną rzeczywistością jako niepowtarzalnym darem Stwórcy, który najlepiej wie, co jest dla nas dobre. To nie ucieczka w przeszłość albo przyszłość, ale umiejętność potraktowania chwili obecnej jako całkowitego naszego spełnienia, zgoda na to, czym jesteśmy, co robimy, czujemy, posiadamy, czyli pełna akceptacja toczącego się wokół nas życia, nawet wtedy, gdy przynosi cierpienie, upokorzenie... Jak widać modlitwa ta ofiarowuje człowiekowi doświadczenie ogromnego pokoju i bezpieczeństwa, doświadczenie pełni, ale nie jest to bierny kwietyzm, lecz heroiczna zdolność uśmiechania się nawet przez łzy ze świadomością, że Jezus jest Panem naszego losu.
PIĄTY STOPIEŃ MODLITWY nazywa Crostarosa wewnętrznym topieniem serca, spowodowanym duchowym widzeniem piękna Jezusa, widzeniem doprowadzającym duszę do przemiany w miłość. Dzięki temu spotkaniu z Bogiem cała nasza istota integruje się, scala się wewnętrznie, zarówno duch jak i nasze zmysły: jesteśmy jednym w tej percepcji Bożego piękna i Bożych doskonałości. Dokonuje się więc to, o co czasem tak żmudnie zabiegamy naszym ludzkim staraniem. Bóg, dając nam poznać samego siebie, dokonuje naszej integracji.
Jak zwykle u Crostarosy, dar i tej modlitwy powiązany jest z przyjęciem Jezusa w Eucharystii; następuje ona po Komunii świętej tak jak wszystkie inne jej wielkie doświadczenia wewnętrzne. Dlatego ona z ogromnym utęsknieniem oczekuje na ten moment. Jej pragnienie wzrasta tym bardziej, im mocniej odczuwa własną niemoc. A udzielone jej zostaje wtedy jakby wewnętrzne trawienie serca przygotowujące ją do spotkania z Bogiem. Używając terminu z Pnp nazywa je "chorobą z miłości". Z jednej strony jest ona zwiastunem tego daru modlitwy, a z drugiej wewnętrznym oczyszczeniem otwierającym na doświadczenie Boga:
To dzieło samego Boga: chce On, aby ta miłość tak trawiąca, oczyściła duszę z każdej plamy spowodowanej niedoskonałymi czynami, pełnymi defektów, nawet tych niechcianych, a które nasza ludzka natura często popełnia z powodu swej słabości, nie będąc ostrożną. Właśnie to miłosne trawienie na nowo umieszcza duszę w sprawiedliwości i prawdzie oraz przyobleka ją w strój miłości. Boski Oblubieniec chce bowiem, by jego umiłowana miała oczy czyste, nieskazitelne, bo tylko wtedy będzie mogła Go zobaczyć. Pragnie też, by jej twarz była piękna, bez cienia plamy, bo to pozwoli Mu ją przybliżyć do siebie samego.
Tak przygotowana przez samego Oblubieńca, jest już w stanie zobaczyć Jego piękno. Jak zwykle u Crostarosy, nie jest to ekstatyczna wizja ale wewnętrzne poznanie Boga, można by je nazwać pewnym zrozumieniem udzielonym sercu, rozumowi i pamięci, które na długo w niej pozostaje i przemienia jej życie. Zaznacza skrupulatnie, że trwa ono bardzo krótko, bo nasza ludzka ograniczoność nie pozwala nam zbyt długo kontemplować nieskazitelne Boże piękno, ale robi ono na nas takie wrażenie, że jeszcze przez długi czas pozostaje zarejestrowane przez naszą pamięć i serce. A ponadto jest jeszcze drugi powód tej krótkotrwałości: na ziemi nie mogą zostać zrealizowane wszystkie nasze pragnienia, abyśmy chcieli dalej kroczyć drogą wiary, przybliżając się do niebieskiej ojczyzny. Bóg chce - pisze Crostarosa - abyśmy tęsknili za niebem i dlatego pozwala nam go zakosztować już tutaj ale nie w sposób permanentny.
Na czym jednak polega piękno, które widzi w tej modlitwie? Co ją tak bardzo do Jezusa pociąga i przemienia jednocześnie? Wie, że ludzkie słowa nie zdołają tego wyrazić, więc używa pewnego porównania: opisuje kryształową kulę, w której umieszczone zostało słońce. Przeświecające przez nią promienie dają światło o niespotykanym pięknie, do niczego nieporównywalnym. Ten najszlachetniejszy kryształ uformowany w najdoskonalszy kształt geometryczny ma symbolizować Człowieczeństwo Chrystusa, zaś umieszczone w nim słońce wyobraża Jego Boskość.
Piękno Chrystusa dotyka jej serca i sprawia, że ona sama zaczyna promieniować jak Ten, którego podziwia. Napełniona Chrystusem, właśnie Nim promieniuje. A w tej modlitwie Bóg doprowadził ją do takiej przejrzystości, że inni z łatwością widzą poprzez nią Tego, którym ona się tak zachwyciła. Oto największy efekt tej modlitwy - staje się żywą pamiątką Chrystusa.
Spotkanie z Jezusowym pięknem doprowadziło duszę do ogromnego szczęścia, przepełnionego czułością, słodyczą i pokojem, ale jednocześnie sprawiło, że "zachorowała z miłości", ogarnęła ją jakaś duchowa niemoc. Trudno się dziwić - Boża doskonałość przecież tak bardzo przerasta nasze ograniczone możliwości.
Ale - jak pisze Crostarosa - nasz Pan nie pozostawia nas samymi, ofiarowuje następny rodzaj modlitwy, spotkania z Sobą samym, które „odbudowuje” nasze utracone siły. Jest to modlitwa=odpoczynek, modlitwa=sen. Na czym ten sen polega? Charakteryzuje go bardzo prosto, za pomocą cech snu naturalnego. Opis zaczyna od spokoju, ciszy, który on przynosi, a jest to przede wszystkim uciszenie wewnętrznych niepokojów, najbardziej nas gnębiących, uciszenie wszelkich władz rozumu, wyobraźni, serca, zmysłów. Jak zwykle u Crostarosy łaski tej doznaje cała nasza istota, bez pominięcia jakiejkolwiek sfery naszej osoby:
Po wcześniej przedstawionym miłosnym omdleniu Boski Oblubieniec wiedzie duszę do bardzo głębokiego odpoczynku. W tę przynoszącą odpoczynek ciszę zostają wprowadzone wszystkie nasze władze...
Tak odpoczywając, nasz rozum trwa jakby nieporuszony - nie toczy żadnych wewnętrznych dyskusji. Pamięć zaś jest całkowicie zjednoczona z wolą w miłowaniu Oblubieńca, co dokonuje się aktem wlanym, czystym, nadprzyrodzonym...
Podczas tego snu ustępuje z duszy nieustanna udręka, której człowiek doświadcza z powodu tego, co w nim mieszka, a co jest dla niego nieustanną przeszkodą i utrudnieniem na drodze do zjednoczenia z Umiłowanym. Oblubieniec sprawia, że w tej ciszy i spokoju zanikają wszelkie udręki i przeszkody, ponieważ chce nam ofiarować odpoczynek pogodnej nocy, zapraszając nas do snu miłości.
Każdy człowiek spragniony głębokiego spotkania z Bogiem wie doskonale, jak wielką wartość ma taki spokój ogarniający całą naszą istotę. Tylko dzięki niemu możemy bowiem naprawdę spotkać Boga, doświadczyć Jego obecności. Niektórzy stosują tyle różnych metod skupienia i koncentracji, aby go osiągnąć. Crostarosa nie mówi, że on jest naszym dziełem, efektem naszych wysiłków i długotrwałych starań. Pisze bardzo wyraźnie: to dzieło samego Oblubieńca litującego się nad słabością naszej natury i wrażliwego na nasze gorące pragnienie, by szukać tylko Jego, mimo tylu naszych innych pragnień, mimo tylu innych „mieszkańców” naszej duszy, z którymi nieraz tak trudno nam sobie poradzić i którzy zajmują w naszych myślach i wyobraźni miejsce Jezusa. Można by było tę modlitwę nazwać tak jak św. Teresa z Avila modlitwą odpocznienia, bo ma ona właśnie taki charakter: odpoczynku w Bożej miłości, zamilknięcia wszystkich naszych władz i trwaniu w samym Bogu bez jakiejkolwiek naszej ingerencji.
PIĄTY STOPIEŃ MODLITWY nazywa Crostarosa wewnętrznym topieniem serca, spowodowanym duchowym widzeniem piękna Jezusa, widzeniem doprowadzającym duszę do przemiany w miłość. Dzięki temu spotkaniu z Bogiem cała nasza istota integruje się, scala się wewnętrznie, zarówno duch jak i nasze zmysły: jesteśmy jednym w tej percepcji Bożego piękna i Bożych doskonałości. Dokonuje się więc to, o co czasem tak żmudnie zabiegamy naszym ludzkim staraniem. Bóg, dając nam poznać samego siebie, dokonuje naszej integracji.
Jak zwykle u Crostarosy, dar i tej modlitwy powiązany jest z przyjęciem Jezusa w Eucharystii; następuje ona po Komunii świętej tak jak wszystkie inne jej wielkie doświadczenia wewnętrzne. Dlatego ona z ogromnym utęsknieniem oczekuje na ten moment. Jej pragnienie wzrasta tym bardziej, im mocniej odczuwa własną niemoc. A udzielone jej zostaje wtedy jakby wewnętrzne trawienie serca przygotowujące ją do spotkania z Bogiem. Używając terminu z Pnp nazywa je "chorobą z miłości". Z jednej strony jest ona zwiastunem tego daru modlitwy, a z drugiej wewnętrznym oczyszczeniem otwierającym na doświadczenie Boga:
To dzieło samego Boga: chce On, aby ta miłość tak trawiąca, oczyściła duszę z każdej plamy spowodowanej niedoskonałymi czynami, pełnymi defektów, nawet tych niechcianych, a które nasza ludzka natura często popełnia z powodu swej słabości, nie będąc ostrożną. Właśnie to miłosne trawienie na nowo umieszcza duszę w sprawiedliwości i prawdzie oraz przyobleka ją w strój miłości. Boski Oblubieniec chce bowiem, by jego umiłowana miała oczy czyste, nieskazitelne, bo tylko wtedy będzie mogła Go zobaczyć. Pragnie też, by jej twarz była piękna, bez cienia plamy, bo to pozwoli Mu ją przybliżyć do siebie samego.
Tak przygotowana przez samego Oblubieńca, jest już w stanie zobaczyć Jego piękno. Jak zwykle u Crostarosy, nie jest to ekstatyczna wizja ale wewnętrzne poznanie Boga, można by je nazwać pewnym zrozumieniem udzielonym sercu, rozumowi i pamięci, które na długo w niej pozostaje i przemienia jej życie. Zaznacza skrupulatnie, że trwa ono bardzo krótko, bo nasza ludzka ograniczoność nie pozwala nam zbyt długo kontemplować nieskazitelne Boże piękno, ale robi ono na nas takie wrażenie, że jeszcze przez długi czas pozostaje zarejestrowane przez naszą pamięć i serce. A ponadto jest jeszcze drugi powód tej krótkotrwałości: na ziemi nie mogą zostać zrealizowane wszystkie nasze pragnienia, abyśmy chcieli dalej kroczyć drogą wiary, przybliżając się do niebieskiej ojczyzny. Bóg chce - pisze Crostarosa - abyśmy tęsknili za niebem i dlatego pozwala nam go zakosztować już tutaj ale nie w sposób permanentny.
Na czym jednak polega piękno, które widzi w tej modlitwie? Co ją tak bardzo do Jezusa pociąga i przemienia jednocześnie? Wie, że ludzkie słowa nie zdołają tego wyrazić, więc używa pewnego porównania: opisuje kryształową kulę, w której umieszczone zostało słońce. Przeświecające przez nią promienie dają światło o niespotykanym pięknie, do niczego nieporównywalnym. Ten najszlachetniejszy kryształ uformowany w najdoskonalszy kształt geometryczny ma symbolizować Człowieczeństwo Chrystusa, zaś umieszczone w nim słońce wyobraża Jego Boskość.
Piękno Chrystusa dotyka jej serca i sprawia, że ona sama zaczyna promieniować jak Ten, którego podziwia. Napełniona Chrystusem, właśnie Nim promieniuje. A w tej modlitwie Bóg doprowadził ją do takiej przejrzystości, że inni z łatwością widzą poprzez nią Tego, którym ona się tak zachwyciła. Oto największy efekt tej modlitwy - staje się żywą pamiątką Chrystusa.
Spotkanie z Jezusowym pięknem doprowadziło duszę do ogromnego szczęścia, przepełnionego czułością, słodyczą i pokojem, ale jednocześnie sprawiło, że "zachorowała z miłości", ogarnęła ją jakaś duchowa niemoc. Trudno się dziwić - Boża doskonałość przecież tak bardzo przerasta nasze ograniczone możliwości.
Ale - jak pisze Crostarosa - nasz Pan nie pozostawia nas samymi, ofiarowuje następny rodzaj modlitwy, spotkania z Sobą samym, które „odbudowuje” nasze utracone siły. Jest to modlitwa=odpoczynek, modlitwa=sen. Na czym ten sen polega? Charakteryzuje go bardzo prosto, za pomocą cech snu naturalnego. Opis zaczyna od spokoju, ciszy, który on przynosi, a jest to przede wszystkim uciszenie wewnętrznych niepokojów, najbardziej nas gnębiących, uciszenie wszelkich władz rozumu, wyobraźni, serca, zmysłów. Jak zwykle u Crostarosy łaski tej doznaje cała nasza istota, bez pominięcia jakiejkolwiek sfery naszej osoby:
Po wcześniej przedstawionym miłosnym omdleniu Boski Oblubieniec wiedzie duszę do bardzo głębokiego odpoczynku. W tę przynoszącą odpoczynek ciszę zostają wprowadzone wszystkie nasze władze...
Tak odpoczywając, nasz rozum trwa jakby nieporuszony - nie toczy żadnych wewnętrznych dyskusji. Pamięć zaś jest całkowicie zjednoczona z wolą w miłowaniu Oblubieńca, co dokonuje się aktem wlanym, czystym, nadprzyrodzonym...
Podczas tego snu ustępuje z duszy nieustanna udręka, której człowiek doświadcza z powodu tego, co w nim mieszka, a co jest dla niego nieustanną przeszkodą i utrudnieniem na drodze do zjednoczenia z Umiłowanym. Oblubieniec sprawia, że w tej ciszy i spokoju zanikają wszelkie udręki i przeszkody, ponieważ chce nam ofiarować odpoczynek pogodnej nocy, zapraszając nas do snu miłości.
Każdy człowiek spragniony głębokiego spotkania z Bogiem wie doskonale, jak wielką wartość ma taki spokój ogarniający całą naszą istotę. Tylko dzięki niemu możemy bowiem naprawdę spotkać Boga, doświadczyć Jego obecności. Niektórzy stosują tyle różnych metod skupienia i koncentracji, aby go osiągnąć. Crostarosa nie mówi, że on jest naszym dziełem, efektem naszych wysiłków i długotrwałych starań. Pisze bardzo wyraźnie: to dzieło samego Oblubieńca litującego się nad słabością naszej natury i wrażliwego na nasze gorące pragnienie, by szukać tylko Jego, mimo tylu naszych innych pragnień, mimo tylu innych „mieszkańców” naszej duszy, z którymi nieraz tak trudno nam sobie poradzić i którzy zajmują w naszych myślach i wyobraźni miejsce Jezusa. Można by było tę modlitwę nazwać tak jak św. Teresa z Avila modlitwą odpocznienia, bo ma ona właśnie taki charakter: odpoczynku w Bożej miłości, zamilknięcia wszystkich naszych władz i trwaniu w samym Bogu bez jakiejkolwiek naszej ingerencji.