Chrystus umarł na krzyżu. Ale jaka była bezpośrednia przyczyna
śmierci:
uduszenie, wyczerpanie torturami, a może pękło serce, o czym miały by świadczyć krew i woda, które po przebiciu boku jego ciała włócznią wypłynęły z jego rany? Co możemy dziś na ten temat powiedzieć? Wszelkie dywagacje o tym wydają się jedynie daleko idącymi spekulacjami, ale tylko pozornie. Na podstawie dostępnych źródeł z dużym prawdopodobieństwem można jednak określić, jak mogła przebiegać śmierć Jezusa.
uduszenie, wyczerpanie torturami, a może pękło serce, o czym miały by świadczyć krew i woda, które po przebiciu boku jego ciała włócznią wypłynęły z jego rany? Co możemy dziś na ten temat powiedzieć? Wszelkie dywagacje o tym wydają się jedynie daleko idącymi spekulacjami, ale tylko pozornie. Na podstawie dostępnych źródeł z dużym prawdopodobieństwem można jednak określić, jak mogła przebiegać śmierć Jezusa.
Od wielu lat ukazują się na ten temat liczne publikacje
teologiczne i naukowe. O odpowiedź na to pytanie pokusili się też polscy
specjaliści podczas konferencji „W Ranach Twoich. Śmierć Chrystusa w
aspekcie medycznym", jaką niedawno zorganizował Gdański Uniwersytet
Medyczny.
„Zgodnie ze znajomością anatomii i wiedzą dotyczącą
starożytnych metod krzyżowania można dzisiaj zrekonstruować
prawdopodobne aspekty tej formy powolnej egzekucji, w czasie której
każda zadawana kolejna rana miała przyspieszać zgon skazańca. Ocenia
się, że Jezus już przed ukrzyżowaniem był w stanie krytycznym" – uważa
prof. Władysław Sinkiewicz, kierownik II Katedry Kardiologii z Collegium
Medicum UMK w Bydgoszczy.
Wydech ponad siły
Mało
prawdopodobne jest, że Jezus nie cierpiał zbyt długo, gdyż szybko zmarł
na skutek uduszenia. Taką hipotezę wysunął m.in. dr Pierre Barbet (1884
– 1961), chirurg ze szpitala św. Józefa w Paryżu, autor głośnej przed
laty książki „Męczeństwo Chrystusa według chirurga". Uważał on, że
człowiek, wisząc na krzyżu, ma rozchyloną klatkę piersiową, co znacznie
ogranicza możliwość nabierania powietrza w płuca. Po pewnym czasie
zaczyna się dusić i dość szybko umiera.
Dzieje się tak dlatego,
gdyż ciało skazańca zwisa na krzyżu na rozciągniętych ramionach i
zgiętych kolanach. Mięśnie międzyżebrowe ustawione są wtedy w pozycji
wdechowej, toteż wydech mógł się odbywać tylko za pomocą mięśni
przepony. Oddychanie było zatem płytkie, mało wydolne, z szybko
rozwijającą się hiperkapnią (podwyższonym ciśnieniem dwutlenku węgla we
krwi) i kwasicą oddechową (wzrost stężenia kwasu węglowego w płynie
międzykomórkowym).
„Aby dokonać wydechu, ofiara musiała wznieść
ramiona i opierając się na stopach, rozprostować kolana. Ten manewr
wywoływał z kolei przeszywający ból przebitych stóp i nadgarstków z
podrażnionych i uszkodzonych gwoździami nerwów oraz ból poranionych
pleców ocierających się o nieociosane, surowe drzewo krzyża. Rozwijające
się w następstwie zmęczenia i zaburzeń gospodarki wodno-elektrolitowej
tężcowe kurcze mięśniowe powodowały, że oddychanie stawało się
niemożliwe" – twierdzi prof. Sinkiewicz.
Do uduszenia na krzyżu
nie dochodzi jednak tak szybko, jakby się wydawało. Wykazał to Frederick
T. Zugibe, jeden z najbardziej znanych amerykańskich lekarzy medycyny
sądowej i największy przeciwnik poglądów francuskiego chirurga. Dr
Zugibe nie ograniczył się jedynie do spekulacji teoretycznych.
Przeprowadził liczne doświadczenia ze studentami college'u, którzy na
ochotnika dali się zawiesić na krzyżu. Zostali oni jedynie przywiązani,
dla ochrony rąk mogli zakładać skórzane rękawiczki, ale to wystarczyło,
by ustalić, jak w takiej sytuacji reaguje ciało człowieka.
Faktycznie,
ochotnicy, którzy byli zawieszani na rękach wyciągniętych nad głową,
już po kilku minutach zaczęli się dusić. Po sześciu minutach objętość
oddechowa średnio zmniejszała się u nich o 70 proc., a ciśnienie
tętnicze – o 50 proc. Towarzyszyło temu dwukrotnie przyspieszone bicie
serca. Po 12 minutach ochotnicy mogli oddychać jedynie za pomocą
przepony, która umożliwia zmianę kształtu oraz objętości klatki
piersiowej. Gdy się unosili, choć na chwilę, krążenie krwi i oddychania
chwilowo się poprawiało. Ból nadgarstków był jednak tak duży, że
eksperyment po 30 – 40 minutach trzeba było przerwać.
Studentom
dużo łatwiej było oddychać, gdy ich ręce na krzyżu rozciągnięto w taki
sposób, w jaki tradycyjnie przedstawiano ukrzyżowanie w sztuce
chrześcijańskiej. Zawartość tlenu we krwi utrzymywała się na takim samym
poziomie jak przed przywiązaniem do krzyża. „Ochotników najpóźniej po
godzinie trzeba było zdjąć z krzyża z powodu bólu rąk, ramion i nóg, ale
nigdy dlatego, że mieli trudności z oddychaniem. Mogli nawet swobodnie
rozmawiać" – twierdził dr Zugibe.
Czy Jezusowi pękło zatem
serce? Za taką hipotezą miało przemawiać to, że gdy rzymski żołnierz
przebił jego bok, wypłynęła „krew i woda", o czym wspomina ewangelista
Jan. Na skutek pęknięcia lewej komory serca może dojść do wylania się
krwi do worka osierdziowego, w którym umieszczone jest serce. Jest on
zbudowany z dwóch błon surowiczych, które w czasie pracy serca ocierają
się o siebie, dlatego między nimi znajduje się niewielka ilość płynu
surowiczego, czyli owej „wody".
Jak podkreśla prof. Sinkiewicz,
przyczyna zgonu Jezusa była wieloczynnikowa, aczkolwiek każda z
rozważanych możliwości również mogła doprowadzić do szybkiego zgonu.
Jego zdaniem należy wziąć pod uwagę również obecność krwistego płynu w
jamie opłucnej, który powstał na skutek uszkodzenia klatki piersiowej
podczas katowania Jezusa jeszcze przed ukrzyżowaniem. Skutkiem tego mógł
być tzw. zespół mokrego płuca, objawiający się m.in. przyśpieszonym
oddechem, dusznością, sinicą, obniżeniem stężenia tlenu i podwyższeniem
stężenia dwutlenku węgla we krwi.
W pół drogi do śmierci
Jezusa
biczowało dwóch żołnierzy, gdy był on przywiązany do niskiego słupa
ugięty w pasie. Katowali oni całe jego ciało, głównie plecy, uda i
łydki, oszczędzając jedynie głowę, podbrzusze i okolice serca, by
uniknąć przedwczesnego zgonu. Zbyt zapalczywe biczowanie mogło bowiem
doprowadzić do wytrzewienia jelit lub tzw. tamponady serca. Wytrzewienie
to wydostanie się jelit na zewnątrz, co może się zdarzyć u chorych po
operacjach z powodu nowotworu, gdy rozejdą się u nich rany pooperacyjne.
Tamponada spowodowana jest przedostaniem się krwi lub innego płynu do
jamy osierdzia. Jamy serca nie mają wtedy dostatecznie dużo miejsca,
żeby napełnić się krwią podczas rozkurczu. Dochodzi wtedy do
niewydolności serca (głównie prawej komory) i spadku siły wyrzutowej
serca. Skutkiem tego jest wstrząs kardiogenny – zagrażające życiu silne
niedokrwienie lub niedotlenienie tkanek narządów.
Biczowanie w
czasach rzymskich nie bez powodu określano mianem „w pół drogi do
śmierci". Chodziło o to, żeby wyniszczyć ofiarę, ale zwieńczeniem tortur
miało być ukrzyżowanie. Rzymscy oprawcy, którzy torturowali Jezusa,
używali biczów o krótkiej rękojeści z rzemieni zakończonych kulkami
metalowymi lub ostrymi kośćmi zwierzęcymi. Tak przynajmniej twierdzą
badacze, którzy badali całun turyński i uważają go za wiarygodne źródło
analiz.
Prof. Pierluigi Bollone doszukał się ponad 600 różnych
śladów ran na całym ciele „Człowieka z Całunu" i 120 śladów po biczu. Na
tej podstawie, a także innych podobnych egzekucji, podejrzewa się, że
rany zadane Jezusowi były zarówno powierzchowne, jedynie na skórze, jak i
silnie krwawiące lub wypełnione osoczem oraz odsłaniające i głębokie aż
do kości. Nie ma zatem przesady w tym, co Mel Gibson starał się pokazać
w dość drastycznym filmie „Pasja". Biczowanie do tego stopnia
masakrowało ciało, że było w stanie doprowadzić do uszkodzenia osierdzia
oraz opłucnej, otaczającej płuca błony surowiczej, szczególnie
narażonej na urazy. Przerwane naczynia krwionośne spowodowały krwawienia
do jamy opłucnej i stanu zapalnego.
Śmierć na krzyżu nie jest
zatem jedynie artystyczną wizją męki i śmierci Chrystusa. Prof. Bollone
twierdzi, że urazy powstałe u Jezusa w wyniku biczowania odznaczają się
„takim realizmem, taką zgodnością z danymi archeologicznymi, i występują
w takiej ilości, że stoją w wyraźnej sprzeczności z niezwykle ubogimi
przedstawieniami artystów wszystkich czasów".
W stanie krytycznym
Z
dużym prawdopodobieństwem można też odtworzyć drogę krzyżową Jezusa
Chrystusa, bo podobną mękę często przeżywali skazańcy w czasach
cesarstwa rzymskiego. Musieli oni dźwigać krzyż od miejsca biczowania aż
na miejsce stracenia, które zwykle znajdowało się poza murami miasta.
Błędne są jedynie przedstawienia męki Chrystusa ukazujące, jak dźwiga
cały krzyż. Była to najczęściej umieszczona na karku belka poprzeczna,
przywiązana rzemieniami, ważąca od 37 do 54 kg. Całego krzyża nie
udźwignąłby żaden człowiek, bo był zbyt ciężki – mógł ważyć nawet 140
kg.
Prawdą jest natomiast, że Jezus dźwigał krzyż od twierdzy
Antonia na szczyt Golgoty, gdyż podobnie wyglądały inne egzekucje.
Skazaniec niósł swój krzyż poza mury miasta, ale w takie miejsce, by
było dobrze widoczne. Kalwaria, gdzie ukrzyżowano Jezusa, znajdowała się
tuż za murem, blisko bram miasta. Obok były grobowce.
Prof.
Sinkiewicz uważa, że Jezus z powodu znacznej utraty sił wywołanej
zadawanymi cierpieniami z dużym prawdopodobieństwem nie mógł sam nieść
krzyża. Jego zdaniem już przed ukrzyżowaniem był w stanie krytycznym,
uwzględniając utratę krwi, silne przeżycia i wielkie cierpienie fizyczne
oraz brak snu, posiłku i jakichkolwiek płynów, co miało istotne
znaczenie w gorącym klimacie śródziemnomorskim. Podejrzewa się też, że
po biczowaniu mógł mieć odsłonięty splot barkowy, co jest wyjątkowo
bolesne. Upadek spowodował też uszkodzenie lewego kolana, na co mają
wskazywać ślady na całunie.
Na miejscu kaźni przybito Chrystusa
do krzyża, bo tak na ogół postępowano. Tylko w wyjątkowych sytuacjach
skazańca przywiązywano do krzyża. Rzucano go na ziemię na wznak, tak jak
to pokazał film „Pasja", i ramiona rozkładano wzdłuż przyniesionej
przez niego belki, a potem przybijano go gwoździami o długości 11 – 18
cm i średnicy 1 cm.
Niezgodne z prawdą historyczną są jedynie
ikonografie chrześcijańskie przedstawiające Chrystusa z przebitymi
śródręczami. Dłonie nie utrzymałyby ciężaru ciała, co wykazał m.in.
Martin Hengel, teolog niemiecki, historyk religijny, badacz Nowego
Testamentu. Znacznie bardziej nadawały się do tego przeguby rąk. Dlatego
gwoździe przybijano w nadgarstki – między kości nadgarstka lub pomiędzy
kością promieniową a kośćmi nadgarstka. Były one w stanie udźwignąć
ciało człowieka przybitego do belki.
„Gwóźdź przechodził
przeważnie pomiędzy kośćmi i nie powodował złamań, ale samo uszkodzenie
mocno unerwionej okostnej wywoływało ból nie do zniesienia. Wbijany
gwóźdź mógł miażdżyć lub uszkodzić nerw pośrodkowy, powodując
rozrywający ból obu ramion, porażenie części kończyny i niedokrwienne
przykurcze" – uważa prof. Sinkiewicz. Gwoździe na ogół omijały jedynie
tętnice promieniową i łokciową, dzięki czemu nie dochodziło do silnego
krwawienia, a skazaniec nie wykrwawiał się przedwcześnie na śmierć. Miał
przecież jeszcze pocierpieć.
Stopy zwykle były przybijane do
przedniej części krzyża. Nie były przybite jednym gwoździem, co też
często widnieje na chrześcijańskich wizerunkach ukrzyżowania Chrystusa.
Takie podejrzenie wysunął dr Nicu Haas z Wydziału Anatomii Uniwersytetu
Hebrajskiego, gdy w 1968 r. na przedmieściach północnej Jerozolimy
odkopano żydowski grobowiec ze szkieletem osoby w wieku 20 lat
ukrzyżowanej kilkadziesiąt lat po Jezusie. Ponowne badania wykazały
jednak, że gwóźdź, którym przybito jego stopy, miał 11,5 cm długości.
Był zatem zbyt krótki, żeby przybić nim obie stopy.
Dobrze
pokazał to film „Pasja" Mela Gibsona. Hollywoodzki gwiazdor pomylił się
jedynie w pewnych szczegółach ukrzyżowania Jezusa. Pokazał, jak rzymscy
żołnierze obracają krzyż z już przybitym do niego Chrystusem i zaginają
wystające po drugiej stronie gwoździe. Nikt tego raczej nie robił, bo po
śmierci skazańca zdejmowano z krzyża, a gwoździe usuwano. Noszono je
nawet jako amulet.
Nie zmienia to podejrzeń, że przybicie stóp –
podobnie jak nadgarstków – było wyjątkowo bolesne. Dokonywano tego
najczęściej od przodu, wbijając gwoździe przez pierwszą lub drugą
przestrzeń śródstopia. Kończyny były zgięte w kolanie i obrócone bokiem.
Gwoździe mogły powodować uszkodzenia nerwu strzałkowego i gałązki nerwu
podeszwowego, co wywołuje dolegliwości trudne dziś do opanowania nawet
środkami narkotycznymi. Ból się jeszcze bardziej wzmagał przy każdej
próbie poruszania ciałem dla nabrania w płuca powietrza.
Krzyk przed agonią
Zgon
w następstwie ukrzyżowania zależał od stanu wyczerpania skazańca i
ułożenia ciała. Większość badaczy podejrzewa, że trwał na ogół kilka
godzin, najczęściej trzy
– cztery, ale mógł się przedłużyć do
kilku dni. Agonię skracało połamanie nóg poniżej kolan, gdyż ofiara nie
mogła już wtedy podciągać się dla nabrania powietrza. Można powiedzieć,
że był to swego rodzaju akt miłosierdzia dla skazańca, bo zgon mógł
wtedy nastąpić w ciągu 10 – 15 minut. Prof. Sinkiewicz podejrzewa, że
Jezus zmarł stosunkowo szybko, po upływie trzech – sześciu godzin od
ukrzyżowania. Ale przede wszystkim właśnie dlatego, że był wyczerpany
torturami i nie mógł zbyt długo oddychać.
Tuż przed śmiercią
Jezus wydał głośny okrzyk i zwiesił głowę, co uznano za objaw zgonu.
Według prof. Sinkiewicza zwieszenie głowy może świadczyć o dodatkowej,
nagłej przyczynie zgonu. Właśnie wtedy mogło dojść do pęknięcia ściany
lewej komory serca z wylaniem się krwi do worka osierdziowego. Można też
podejrzewać, że nastąpiło rozsiane krzepnięcie wewnątrznaczyniowe
powodujące zaczopowanie naczyń wieńcowych serca drobnymi skrzeplinami,
czego skutkiem był wtórny zawał serca.
Zgodnie ze zwyczajem
śmierć Chrystusa potwierdzono, przebijając włócznią jego bok, w
następstwie czego z zadanej rany wypłynęły „krew i woda". Można być
zatem pewnym, że takiej kaźni nie można było przeżyć. Mogło się to
zdarzyć przy masowych egzekucjach, szczególnie wtedy, gdy dokonywano
masowego ukrzyżowania skazańców (jak np. w 71 r. n.e. po stłumieniu
powstania Spartakusa, gdy ukrzyżowano 6000 jego zwolenników). Najmniej
prawdopodobne są spekulacje, że Jezus przeżył egzekucję.
Krwawy pot
Ukrzyżowanie
było wyjątkowo okrutną śmiercią, której nie wymyślili starożytni
Rzymianie. Oni jedynie udoskonalili i rozpowszechnili tę metodę
egzekucji. Prawdopodobnie wywodzi się ona z Asyrii i Babilonu. Grecki
historyk Herodot twierdził, że pierwsi wprowadzili ją Persowie. Król
Dariusz po zdobyciu Babilonu w VI w. p.n.e. kazał przybić do krzyża 3
tys. mieszkańców. Podobnie postępował Aleksander Wielki. Na wybrzeżu
Morza Śródziemnego ukrzyżował 2000 osób, które ocalały z oblężenia Tyru.
Potem tę metodę zaczęli stosować Fenicjanie i Kartagińczycy, a
następnie Rzymianie, którzy uczynili z ukrzyżowania narzędzie terroru w
całym imperium.
Józef Flawiusz, żydowski historyk, nazwał
ukrzyżowanie jedną z „najbardziej wstrętnych ze śmierci". Z kolei Cycero
w I w n.e. napisał, że „ze wszystkich kar ta przez ukrzyżowanie jest
najbardziej okrutna i najbardziej poruszająca". Nic dziwnego, kara
śmierci przez ukrzyżowanie budziła powszechny lęk. Bał się jej również
Jezus. Świadczy o tym tzw. krwawy pot, jaki po Ostatniej Wieczerzy
pojawił się na jego ciele podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym. Łukasz
pisze w swej Ewangelii, że „pogrążony w udręce jeszcze usilniej się
modlił, a jego pot był jak gęste krople krwi sączące się na ziemię".
Nie
ma w tym żadnej przesady. Krwawy pot znany jest w medycynie jako
haematidrosis, choć jest to rzadki przypadek, opisany w literaturze
jedynie kilka razy. Tłumaczy się go tym, że na skutek przyśpieszonej
akcji serca krwinki tłoczą się w naczyniach włosowatych i przenikają do
gruczołów potowych. „Uważa się, że może być powodowany przez gwałtowny
strach, niezwykle intensywne przeżycie psychiczne lub nadmierny wysiłek –
twierdzi prof. Sinkiewicz. – Wzmagający się lęk przed czekającym
cierpieniem i rychłą okrutną śmiercią oraz osamotnienie i silne
przeżycie psychiczne spotęgowane opuszczeniem przez najbliższych mogły
wywołać takie objawy u skazańca".
W Judei ukrzyżowanie było
powszechnie stosowane od 4 r. przed narodzinami Chrystusa. Karano w ten
sposób zarówno niewolników, jak i tzw. buntowników. Po śmierci Heroda
Wielkiego Rzymianie na karę śmierci przez ukrzyżowanie skazali 2 tys.
osób. Kaligula pozwalał torturować i ukrzyżować Żydów w amfiteatrze w
Aleksandrii. W 70 r. n.e. po oblężeniu Jerozolimy Tytus rozkazał, by
codziennie zabijano na krzyżu 500 Żydów. Ukrzyżowanie zniósł dopiero
cesarz Konstantyn Wielki w 337 r. n.e. Zstąpiono je wieszaniem na
szubienicy, które przetrwało do czasów współczesnych.
Dla
chrześcijan ukrzyżowanie poza męką Chrystusa ma jeszcze inny, i to
najważniejszy, wymiar – zmartwychwstania. „Dlatego miłuje Mnie Ojciec,
bo Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie
zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów
odzyskać" (J 10,17).
Congregavit nos in unum Christi amor
http://adam-czlowiek.blogspot.com/ ________________________________