Św.
Teresa z Avila mawiała: „Niech Bóg mnie zachowa od ponurych świętych!”.
Historia Kościoła zna niemały poczet świętych — od Ojców Pustyni poczynając, a
na postaciach nam współczesnych kończąc — którzy zasłynęli z poczucia humoru
wysokiej próby.
Na
średniowiecznych obrazach i rzeźbach jedyną śmiejącą się do rozpuku postacią
jest diabeł. Święci spoglądają z nich z minami pełnymi powagi, co najwyżej
obdarzając widzów lekkim, jakby nieobecnym uśmiechem. Zakonne reguły czy opowiastki
spisywane ku pouczeniu nowicjuszy pełne są przestróg przed czczym śmiechem i
zamiłowaniem do płochych żartów.
Wśród
opowieści o pierwszych pokoleniach dominikanów czytamy historię spotkania św.
Dominika z diabłem, który odwiedzał kolejno klasztorne pomieszczenia,
opowiadając świętemu, jakie to korzyści z każdego z nich czerpie. Gdy doszedł
do rozmównicy, „zachichotał: To miejsce należy całkowicie do mnie: tutaj
rozlegają się śmiechy, hałasy, a słowa puszczane są na wiatr!”.
Jedyną
obroną przed diabelskimi zakusami wydawał się zatem poważny ton i surowa mina.
Ale czy aby na pewno duchowość chrześcijańska walczyła ze śmiechem i poczuciem
humoru?
Śmiejcie się, ile możecie
Jeden
z Ojców Pustyni, abba Eulogiusz, miał powiedzieć: „Nie mówcie mi nigdy o mnichach,
którzy nigdy się nie śmieją. To nie mogą być poważni ludzie”. Lektura
apoftegmatów (sentencji) Ojców Pustyni przekonuje, że byli to ludzie o godnym
pozazdroszczenia poczuciu humoru. Do jednego z nich przybył uczeń z pytaniem,
jaka powinna być dobra homilia. Usłyszał, że „powinna mieć dobry początek i
dobre zakończenie. Następnie powinieneś się zatroszczyć o to, żeby nie były one
zbytnio od siebie oddalone”. Innemu, który zamartwiał się swoją brzydotą,
pewien starzec na pocieszenie powiedział: „Brzydota w porównaniu z pięknem ma
wielką zaletę: nie przemija”. Zaś abba Antoni zwykł ponoć mówić: „Ludzie dzielą
się na trzy rodzaje: na zazdrosnych, pysznych i innych. Innych prawie nigdy nie
spotkałem”.
Poczucie
humoru w Kościele nie umarło wraz z ostatnim z Ojców Pustyni. Nawet
średniowiecze, często oskarżane o przesadną powagę i niechęć do żartów,
potrafiło się śmiać. Gilbert K. Chesterton napisał o św. Franciszku, iż
„językiem śmielszym i wznioślejszym niż jakikolwiek doczesny myśliciel wyraził
koncepcję, że śmiech jest bardziej boski niż łzy”. We wspomnianym zbiorze
opowieści o pierwszych dominikanach czytamy o bł. Jordanie, jak to „pewnego
razu szedł z nowicjuszami, których przyjął w miejscowości, gdzie nie było
klasztoru. Zdarzyło się, że w jakiejś gospodzie odmawiali wspólnie kompletę,
podczas której jeden z nich zaczął się śmiać, co z kolei bardzo rozśmieszyło
pozostałych. Któryś z towarzyszy mistrza zaczął im okazywać gniew, co pobudziło
ich do jeszcze większego śmiechu. Po zakończeniu komplety (...) mistrz zwrócił
się do niego: któż cię, bracie, mianował mistrzem naszych nowicjuszy? Czy do
ciebie należy udzielanie im napomnień? A (...) do nowicjuszy powiedział:
Najdrożsi, śmiejcie się ile możecie, i nie zważajcie na tego brata. Daję wam na
to pozwolenie. Zaprawdę powinniście się śmiać i radować, bo wyszliście z
diabelskiego więzienia i skruszone zostały kajdany, w których diabeł przez
wiele lat trzymał was na uwięzi. Śmiejcie się więc, najdrożsi, śmiejcie się”.
Pytanie
stawiane przez chrześcijan nie brzmiało zatem, „czy”, ale „z jakiego powodu”
się śmiać. Tak jak Ojcowie Pustyni wykorzystywali kpinę, by uświadomić swoim
uczniom jakąś ważną duchową prawdę, tak i w średniowieczu wykorzystywano śmiech
i żarty jako narzędzia nauczania. Przykładem tego są chociażby egzempla —
krótkie, zabawne historyjki wplatane w kazania, mające zilustrować wykładane
przez kaznodzieję prawdy wiary czy zalecenia moralne. Jedno z takich opowiadań
dotyczy pewnej królowej, która ufundowała opactwo. Tuż obok murów klasztornych
stał jednak młyn, który bardzo hałasował, niezmiernie tym przeszkadzając
mnichom. Zanieśli zatem skargę do królowej. Ta długo nie mogła znaleźć
stosownego rozwiązania, aż ktoś mądry poradził jej, by przekazała ów młyn na
własność mnichom. „Odtąd — mówił — ilekroć usłyszą oni, jak młyn pracuje,
zamiast się żalić, będą zacierać z satysfakcją ręce”.
Na
potrzeby duszpasterzy powstawały obszerne zbiory takich anegdot,
rozpowszechniane w całej średniowiecznej Europie. Wiele z nich przeżywało
swoich twórców, robiąc wielką karierę literacką. Niejedna z nich stała się
kanwą dla bajek La
Fontaine'a czy Perraulta. Autorzy traktatów poświęconych
sztuce głoszenia kazań zalecali opowiadanie egzemplów i żartów zwłaszcza wtedy,
gdy mówca widział, że jego słuchacze zasypiają. Jednocześnie jednak
przestrzegali, by nie nadużywać tego środka i nie umieszczać więcej niż trzech
egzemplów w jednym kazaniu.
Zasada ta
musiała być chyba często łamana, skoro w tych samych traktatach znajdujemy
ostrzeżenie, by nie zamieniać kazania w niekończące się pasmo żartów. Także
Jean Clerée u schyłku XV w. z naganą pisał o kaznodziejach, którzy ulegali
pokusie wcielania się na ambonie w rolę wesołych kompanów, stając się tym samym
podobnymi do wędrownych artystów występujących na rynku.
Łaska
rozumienia żartu.
Poczucie
humoru to jednak nie tylko, a nawet nie przede wszystkim umiejętność
rozbawiania ludzi. To rys charakteru, postawa wobec świata i siebie samego,
która może, jak dowodzą tego liczne przykłady, wspomóc ludzkie dążenie do
świętości.
Św.
Teresa z Avila mawiała: „Niech Bóg mnie zachowa od ponurych świętych!”. Można
powiedzieć, że Bóg tej jej prośby wysłuchał. Historia Kościoła zna niemały
poczet świętych — od Ojców Pustyni poczynając, a na postaciach nam
współczesnych kończąc — którzy zasłynęli z poczucia humoru wysokiej próby.
Wśród
nich znalazł się na przykład św. Tomasz Morus, w 1535 r. ścięty z wyroku sądu
królewskiego za to, że nie chciał uznać zwierzchności Henryka VIII nad
Kościołem w Anglii. Modlił się on słowami: „Panie, daj mi zmysł humoru. Daj mi
łaskę rozumienia żartu, abym w żywocie poznał trochę szczęścia i abym z niego
rozdawał także innym”. Tej łaski Bóg mu z pewnością nie poskąpił, o czym
świadczą liczne epizody z jego życia.
Kiedy
siedział uwięziony w Tower, odwiedził go pewien porucznik — znajomy z czasów
służby królewskiej, a wówczas człowiek odpowiedzialny za pilnowanie go w
twierdzy. Pamiętając liczne przysługi, jakie Morus mu niegdyś wyświadczył,
żałował, że nie może bez narażania się na gniew króla zapewnić mu lepszych
warunków w więzieniu. Święty uspokajał go jednak: „Panie poruczniku, wierzę
doprawdy, że istotnie okazujesz mi tyle przyjaźni, ile możesz, i że chciałbyś —
jak powiadasz — traktować mnie jeszcze lepiej. Zapewniam cię, że nie narzekam
na me obecne położenie, a gdybym kiedykolwiek narzekał, natychmiast wyrzuć mnie
za drzwi”. Klęcząc zaś już na szafocie, Morus powiedział do swojego kata:
„Nabierz ducha, człowieku, i nie lękaj się spełnić swej powinności. Moja szyja
jest bardzo krótka, bacz zatem, byś krzywo uderzając nie stracił dobrej sławy”.
Z
kolei św. Filip Neri, który twierdził, że „humor jest rzeczą zbyt ważną, by go
traktować niepoważnie”, znany był z tego, że specjalnie ośmieszał się,
ekscentrycznie się zachowując. Zdarzało mu się na przykład ogolić brodę tylko z
jednej strony czy zakładać ubrania na lewą stronę.
Z
poczucia humoru słynął również bł. Jan XXIII. Jedna z anegdot na jego temat
mówi o tym, jak przez kilka dni po objęciu urzędu zgodnie z tradycją jadał sam.
W końcu, znużony samotnością, oznajmił siostrom odpowiedzialnym za
przygotowanie posiłków, że przejrzał wnikliwie całe Pismo Święte i nie znalazł
w nim ani słowa o tym, że papież powinien jeść sam, w związku z czym porzuca ów
uciążliwy zwyczaj. Inna historia opowiada o tym, jak po jednej z sesji
fotograficznych miał powiedzieć: „Gdyby Bóg wiedział, że mam być papieżem, na
pewno uczyniłby mnie bardziej fotogenicznym”. Z kolei tuż przed rozpoczęciem
zwołanego przez siebie II Soboru Watykańskiego, papież zamartwiał się, czy
dobrze zrobił podejmując tak brzemienną w skutki dla Kościoła decyzję. Jako
odpowiedź na te swoje rozterki zapisał w swoim „dzienniku duszy”: „Jasiu,
Jasiu, nie bądź taki ważny”.
Dystans
do doczesności
Te
słowa można uznać za motto nie tylko „uśmiechniętego papieża” i wspomnianych
wyżej świętych, ale także wielu innych postaci w historii Kościoła. Błędem
jednak byłoby widzieć w nich błaznów, gotowych śmiać się zawsze i ze
wszystkiego, traktujących życie z niezrozumiałą lekkością. Pamiętać trzeba, że
wszyscy oni ze śmiertelną powagą podchodzili do spraw Boga i zbawienia, byli
wśród nich surowi asceci i męczennicy.
Św.
Dominik w codziennych rozmowach był zawsze pogodny i radosny, spędzał noce na
modlitwie, w której ze łzami wołał: „Co będzie z grzesznikami?”. Św.
Franciszek, według Chestertona najszczęśliwszy człowiek na ziemi, nosił na
swoim ciele stygmaty, doświadczając cierpień, które były na krzyżu udziałem
Chrystusa. Św. Tomasz Morus życiem przypłacił wierność swojemu sumieniu.
Poczucie humoru tych świętych nie miało w sobie nic z pustej wesołkowatości.
Umiejętność
śmiania się z samego siebie była w przypadku świętych innym imieniem pokory,
wyrazem świadomości własnej znikomości i nieważności. Ale nie tylko tym.
Poczucie humoru pozwala bowiem przywrócić rzeczom właściwe proporcje. Tam,
gdzie ludziom i sytuacjom przypisywana jest nadmierna powaga, choć na nią nie
zasługują, śmiech może działać otrzeźwiająco. W postawie kpiarza, który nie
robi sobie nic ze światowego zadęcia i powagi, jest coś z proroka, który
napomina, by nie wiązać z tym światem zbyt wielkich nadziei przez traktowanie
go ze śmiertelną powagą, bo nie jest on w stanie tych nadziei spełnić. Lekkość
w podejściu do doczesności to nie tylko wyczulenie na wszelkie przejawy
komizmu, ale także coś o wiele głębszego. Świadomość, że to, co doczesne, nie
jest warte takiej uwagi, jaką się do tego zazwyczaj przywiązuje, bo jako
stworzone, przemijające i kruche nie może stanowić pewnego oparcia dla
człowieka.
Chesterton
zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt poczucia humoru i związanej z nim
umiejętności dostrzegania absurdu. Pisze, że tylko jeśli człowiek potrafi
dostrzec swoistą nonsensowność świata i spojrzeć np. na drzewo „jako
zdumiewającą falę żywej ziemi, która wznosi się ku niebu bez żadnego
specjalnego powodu”, będzie on zdolny zachwycić się cudownością świata. Tylko
wtedy też będzie potrafił dostrzec, że świat ma w sobie jakąś nieoczywistość i
mógłby wyglądać zupełnie inaczej, że nie tłumaczy się sam przez siebie, a w konsekwencji
domaga się odniesienia do jakiejś rzeczywistości poza nim.
Pokora,
świadomość kruchości i przemijalności tego, co doczesne, przekonanie, że poza
tym, co widzialne, musi istnieć inna rzeczywistość — to postawy z gruntu
chrześcijańskie. Czy poczucie humoru jest jedyną drogą do nich prowadzącą? Z
pewnością nie, czego dowodzi równie długa lista świętych, o których skłonności
do śmiechu hagiografowie konsekwentnie milczą. Ale z równą pewnością można
powiedzieć, że poczucie humoru w drodze do świętości może stanowić nieocenioną
pomoc.
Anna
Zajchowska jest doktorem historii, specjalizuje się w dziejach Kościoła w
średniowieczu, pracuje na Uniwersytetach Jagiellońskim i Śląskim oraz w
bibliotece Studium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów w Krakowie.
Congregavit nos in unum Christi amor
________________________________