Najpierw zauważmy różnicę między chrześcijańskim oczekiwaniem końca świata a katastrofizmem, który — poza tym, że lubi się powoływać na eschatologiczne wypowiedzi Nowego Testamentu — niewiele ma wspólnego z wiarą chrześcijańską. Katastrofizm jest to pesymistyczny pogląd, że ludzkie dzieje zmierzają do coraz głębszego upadku i do nieuniknionej katastrofy ostatecznej. Według katastrofistów zło coraz wyżej podnosi głowę, dobro jest coraz słabsze i zostałoby zupełnie zwyciężone, ale na szczęście Chrystus wkroczy w końcu w tę przygnębiającą sytuację i położy kres powszechnemu panoszeniu się zła. Koniec świata będzie, w tej interpretacji, prawie wyłącznie dniem gniewu i kary Bożej, ocalona zostanie jedynie garstka sprawiedliwych. Dzisiaj motywy takie szczególnie często pojawiają się w nauczaniu świadków Jehowy.
Coś zupełnie innego na temat końca świata mówi słowo Boże. Już sam termin synteleia tou aionos (Mt. 73,39n 49; 24,3; 28,20), który po polsku oddajemy jako „koniec świata”, zawiera w sobie sugestię, że nie chodzi tu o kres, ale o koniec pozytywny, w sensie uwieńczenia, wypełnienia się. Pozytywne uwieńczenie dziejów świata jest bowiem czymś już przesądzonym. Momentem rozstrzygającym było zstąpienie Jednorodzonego Syna Bożego z wyżyn swojej boskiej transcendencji, aby — przez przyjęcie człowieczeństwa — stać się uczestnikiem ludzkich dziejów. Jako człowiek, Syn Boży odniósł druzgoczące — choć pokorne i bolesne — zwycięstwo nad złem. Jest ono nieprzemijające: mimo swojego historycznego odejścia z naszej ziemi, Chrystus jest przecież z nami „przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt. 28,20) i czyni uczestnikami swojego zwycięstwa wszystkich, którzy do Niego należą. Zło nie ma już żadnych szans na to, żeby zniweczyć sens ludzkich dziejów.
I w tym przede wszystkim sensie Nowy Testament mówi o tym, iż żyjemy już w czasach ostatecznych (Hbr. 1,1n). Sens ludzkich dziejów jest już — dzięki Chrystusowi Panu — rozstrzygnięty ostatecznie. Nie rozstrzygnięta jest jedynie ostateczna sytuacja każdego z nas, ona się dopiero rozstrzyga: każdy z nas powinien włączyć się w to dojrzewanie ludzkich dziejów ku swemu wiekuistemu spełnieniu, choć może się również z niego wyłączyć. Zatem czasy ostateczne, w których Bogu niech będą za to dzięki! — żyjemy są to czasy powszechnego i bardzo realnego wezwania do udziału w zwycięstwie Chrystusa i do życia wiecznego. „Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia!” (2 Kor. 6,2).
To zwyciężanie Chrystusa w nas i w ludzkich dziejach dokonuje się zazwyczaj pokornie, bez znamion oczywistości, na podobieństwo Jego krzyża. Ale nadejdzie Dzień, w którym zwycięstwo to zostanie doprowadzone do końca i ujawni się w całej oczywistości. Spójrzmy na trzy główne terminy, za pomocą których Nowy Testament opisuje chwalebne przyjście Chrystusa w dniu ostatecznym. Terminem parousia (1 Kor. 15,23; 2 P 1,16; 3,12) starożytni określali triumfalne wejście wodza podczas uroczystego świętowania odniesionego zwycięstwa. Z kolei epiphaneia (2 Tm. 6,14; 2 Tes. 2,8) wskazuje na objawienie się Chrystusa w majestacie swojej boskości, natomiast apokalypsis (2 Tes. 1,7; 1 P 4,13) mówi o odsłonięciu tego, co dotychczas było ukryte. We wszystkich trzech terminach zawiera się radosna aprobata dla tego wszystkiego, co stało się w ludzkich dziejach dzięki Chrystusowi. Owszem, w opisach końca świata sporo jest wzmianek budzących grozę, ale dotyczą one — po pierwsze — zła, które ujawni wówczas cały swój bezsens i utraci wszelkie możliwości zadawania szkody; po wtóre, wzmianki te dotyczą wszystkiego, co niedoskonałe, bo ustąpi ono temu, co będzie już doskonałe bez reszty. Toteż świadomość owych rzeczy budzących grozę nie przeszkadza chrześcijanom oczekiwać tego Dnia z niecierpliwością, wzmacnia tylko naszą czujność, aby to oczekiwanie nasycone było świętym postępowaniem i zawierzeniem siebie Bogu.
Wczytajmy się w słynną wypowiedź Apostoła Piotra: „Skoro to wszystko ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,11-13). Zatem zagłada świata jest tu przedstawiona jako przeciwieństwo katastrofy, jako droga do „nowego nieba i nowej ziemi”. Jest z tym trochę podobnie jak z urodzeniem się: dla dziecka nie jest ono katastrofą, tylko wejściem w zupełnie nowe życie. Dopiero w tej perspektywie staje się zrozumiałe, dlaczego chrześcijanie z ufnością czekają na ten Dzień, a nawet starają się go przyśpieszyć.
Czasy ostateczne zostały ogłoszone w dniu zesłania Ducha Świętego (Dz. 2,27). Apostołowie bardzo realnie liczyli się z tym, że być może Chrystus Pan zechce powrócić już za ich życia. Ta postawa winna cechować każde kolejne pokolenie chrześcijan. Każde bowiem pokolenie powinno trwać w gotowości na przyjście Pana. Zarazem jednak nigdy dość przypominania, że Dzień ten zostanie wyznaczony suwerenną decyzją Boga: „Nie nasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoja władzą (Dz. 1,7; por. Mt. 24,36). Nam wystarczy wiedzieć, że Chrystus przyjdzie już niedługo: „Już za krótką, za bardzo krótką chwilę przyjdzie Ten, który ma nadejść i nie spóźni się” (Hbr. 10,37; por. Flp. 4,5).
Jednakże owo „niedługo” należy liczyć Bożą miarą, nie ludzką: „jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 P 3,8). Czy Chrystus Pan przyjdzie już za naszych dni? Bardzo to możliwe i bardzo pożądane! Ale nie wolno nam nadstawiać ucha ani na słowa tych, którzy „wiedzą”, iż za naszych dni to jeszcze nie nastąpi (2 P 3,3n), ani na „pewność” tych, którzy twierdzą, że niewątpliwie stanie się to już w naszym pokoleniu (2 Tes. 2,1n). Najważniejsze, abyśmy w owym „niedługo” usłyszeli wezwanie, że czas, jaki nam pozostał, jest krótki i trzeba go poświęcić na rzetelną służbę Bożą: „Dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim , a zwłaszcza naszym braciom w wierze” (Ga. 6,10). Żeby pobudzić nas do takiej postawy, Pan Jezus nie waha się nawet porównać siebie do złodzieja, który przychodzi zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy nikt się go nie spodziewa (Mt. 24,43n; 1 Tes. 5,2-4). [...]
Zatem nie wiemy, kiedy Pan nasz przyjdzie. Tylko tyle wiemy, że niedługo i że powinniśmy być nieustannie na Jego przyjście gotowi. I to jeszcze wiemy, że tęsknota za Jego przyjściem jest czymś chwalebnym. Byleby tylko była to tęsknota rzetelna, wyrażająca się całą naszą duchową postawą.