„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech
zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie
naśladuje” (Mk 8,34)
Bardzo pięknie jest tu zaakcentowana konieczność
dokonania wyboru – odwołanie się do naszej wolnej woli. Nie jest dobrze, jeśli bycie
uczniem, wyznawcą Jezusa traktujemy jako obowiązek, przymus. Zapewne już na tym
etapie dojrzałości chrześcijańskiej potrafimy uczciwie odpowiedzieć na pytanie:
Czy moje zaangażowanie w wypełnianie praktyk, w życie zgodne z Ewangelią,
Dekalogiem, wynika z pragnienia bycia dobrym uczniem, czy z przymusu?
Oczywiście
ze względu na słabość ludzkiej natury, dotkniętej skutkami grzechu
pierworodnego, do wielu zachowań potwierdzających wiarę musimy się lekko
zmuszać, ale czy w istocie, w głębi wnętrza, świadomości, nie mamy wątpliwości,
że dokonaliśmy już dojrzałego wyboru przyjęcia Jezusa jako swojego Pana,
Mistrza, Zbawiciela?
Nie
jest łatwo żyć w dzisiejszej rzeczywistości, która jest wyjątkowo niesprzyjająca
dla człowieka, dla jego delikatnej i wrażliwej natury i dlatego musimy być
świadomi, że bez oparcia się na Jezusie nie poradzimy sobie z codziennymi przeciwnościami.
Jednak w momencie całkowitego zawierzenia się Jemu następuje otwarcie się na
nieskończoność, także naszych możliwości i to w każdej dziedzinie. Zdolności
czysto ludzkie, dzięki oparciu się na Bogu, potęgują się do poziomu
doskonałości (tej prawdziwej, nieograniczonej). Nie opłaci się odrzucać
obecności Mistrza i opierać się tylko na ludzkich możliwościach. Prędzej czy
później nastąpi wyczerpanie, rozczarowanie, a być może też niebezpieczny upadek,
uwikłanie w zło.
Zachęta
do dokonywania wyboru, radykalnego i jednoznacznego, ale zawsze świadomego, z
pełnym przekonaniem, że to się człowiekowi bardzo opłaci, zawiera się już w
pierwszych księgach Biblii. Po wielorakich doświadczeniach, związanych z
zakończeniem niewoli egipskiej i wędrówce, Bóg zawiera przymierza z ludzkością,
reprezentowaną przez Naród Wybrany.
Uwieńczeniem
tego wydarzenia, w czasie którego zostało przekazane Prawo pomagające człowiekowi
funkcjonować w relacji wobec Stwórcy i współbraci, staje się obraz dwóch dróg:
„Patrz!
Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś
nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego
polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił
w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz,
zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im – oświadczam wam
dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie
posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i
ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie
więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego,
słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego
pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi
i Jakubowi »” (Pwt 30, 15-20).
Jest
to wyjątkowy tekst, w sposób bardzo czytelny pokazujący skalę zysków i strat,
związanych z opowiedzeniem się za Bogiem lub przeciwko Niemu. Zawsze rozważając
te słowa, przypominają się smutne obrazy minionych dziesięcioleci, wyraźnie
potwierdzające tę zależność. Ilekroć człowiek wybierał drogę bez Boga, bez
przykazań, bez Ewangelii, kończyło się to śmiercią, nieszczęściem,
przekleństwem, krótkotrwałością takiej ideologii. Ale zapewne nie ma także
wątpliwości, że i w wymiarze indywidualnym, obserwując i analizując własną
drogę, szybko się przekonujemy, jak odrzucenie wartości uniwersalnych,
fundamentalnych, prowadzi do konkretnego nieszczęścia. To tylko kwestia skali i
czasu. Jednak i w tym fragmencie, tak jednoznacznym, główny akcent położony
jest na nasz wybór. Nie ma przymusu. Jesteśmy wolni i właśnie ta wartość jest
największym darem, jaki otrzymaliśmy od Stwórcy: „Wybierajcie więc...”. Słowa
te podążają za nami przez cały okres ziemskiej wędrówki. W naszym fragmencie Jezus
powtarza: „Jeśli kto chce...” i wraca do tej prawdy jeszcze w Księdze Apokalipsy.
Tu jednak z nieco odmienną retoryką, wręcz nakazową: „Obyś był zimny albo
gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z
mych ust” (Ap 3,16).
Tutaj
także, w pewnym sensie, mamy obraz dwóch dróg, bez trzeciej – bez pośredniości,
bylejakości. Jasna alternatywa: zimny – gorący. Lecz w stwierdzeniu: „Obyś
był...” zawarta jest konkretna przestroga. Jest to wyraźne echo słów z Księgi
Powtórzonego Prawa: życie – śmierć, szczęście – nieszczęście, błogosławieństwo
– przekleństwo. Tu jednak, oprócz ukazania możliwości i zachęty do wyboru,
zawiera się ostrzeżenie przed postawami niejednoznacznymi, przed wybieraniem
postawy zachowawczej, przed wybiórczością, letniością. Dość mocno nasuwa się
analogia do obecnej rzeczywistości, definiowanej przez Jana Pawła II i obecnego
papieża Benedykta XVI jako relatywizm moralny. To taka postawa jest ukazywana jako
największe zagrożenie wobec uczniów Chrystusa na początku trzeciego tysiąclecia.
Niestety, dotyczy ona każdego z nas i najmocniej objawia się w postawie: jestem
wierzący, ale...
Można
ukazywać wiele przykładów naszego wybiórczego traktowania Dekalogu, Ewangelii,
Katechizmu. Dlaczego taka postawa jest tak bardzo potępiana przez Jezusa, że aż
wzbudza w nim obrzydzenie wobec osób tak postępujących?
Nie
będzie to przesadą użycie tak mocnych słów, ponieważ owo: „wypluć z moich ust”
w rzeczywistości brzmi: „zwymiotować”.
Nie ma wątpliwości, że Jezusowi chodzi o ukazanie postawy, którą przekazuje w
ostrzeżeniu przed zgorszeniami i gorszycielami: „Lecz kto by się stał powodem grzechu
dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień
młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń!
Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego
dokonuje się zgorszenie” (Mt 18, 6- 7).
Powodem
największego zgorszenia, powodem zniechęcenia do wiary, do praktyk, są zwykle
ludzie deklarujący się jako wierzący, często gorliwie praktykujący, ale w
swojej codzienności, wobec najbliższych postępujący zupełnie odwrotnie. Dlatego
czasami bezpieczniejsza jest postawa zimnego, zdeklarowanego ateisty, który
jest uczciwy i o którym inni wiedzą, że Dekalog, Ewangelia, Katechizm nie są
dla niego obowiązującymi normami. Taka
postawa jest mało gorsząca, oczywiście, pod warunkiem, że osoba taka nie będzie
świadomie i agresywnie propagowała swoich przekonań, ośmieszając wierzących.
Najniebezpieczniejszą
płaszczyzną owej letniości, która staje się „powodem grzechu dla jednego z tych
małych”, jest postawa lekceważenia norm ewangelicznych przez rodziców, którym
przyglądają się dzieci. Jeżeli rodzic lekceważy te wartości, przypominając sobie
o wierze jedynie w czas wielkich świąt, staje się dla swego dziecka powodem
wielkiego zgorszenia, pociągającego za sobą wielkie i niebezpieczne
konsekwencje.
Skala
takiego zgorszenia potęguje się także w przypadku osób będących „na świeczniku”
– począwszy od ministrantów, lektorów, członków wspólnot, którzy są nieuczciwi a
skończywszy na nauczycielach, katechetach, osobach duchownych, dokonujących
czynów gorszących.
Warto
jeszcze w refleksji nad słowami Jezusa: „Jeśli kto chce pójść za Mną...”,
przypomnieć, że my już idziemy za Nim. Przyjęliśmy sakramenty: chrztu, komunii,
bierzmowania. Stały się one, szczególnie sakrament bierzmowania, przyjęciem
przez nas „legitymacji ucznia Jezusa”. My już jesteśmy Jego uczniami!
Oczywiście możemy się wypisać z tej „organizacji”, schować legitymację do szafki.
Jednak trzeba wiedzieć, co się traci i co ryzykuje. Nie warto.
Dzięki
naszym rodzicom i Bożej łasce, mamy otwartą drogę do całego depozytu dóbr
Kościoła. To skarb, a nie ciężar. I teraz tylko od tych wyżej opisanych wyborów
zależy, czy zechcemy z nich korzystać w pełni.
Bycie
uczniem Chrystusa to wielki zaszczyt, przywilej i dobrodziejstwo. Jest się
przecież uczniem najwybitniejszego człowieka w historii ludzkości, największego
dobroczyńcy ludzkości, najbardziej genialnego umysłu, jaki chodził po ziemi.
Jest się uczniem prawdziwego Króla i Zbawiciela. Boga. To zaszczyt, ale też i
zobowiązanie. Nie wypada być kiepskim uczniem Kogoś tak wyjątkowego! Ale
wyjątkowość tej relacji przejawia się też tym, że jest to Mistrz, który nigdy nie
zawiedzie, na którego zawsze można liczyć, który stale jest obok – nawet jeśli
uczniowi zaczyna brakować sił i gorliwości. Jest na wyciągnięcie dłoni i
pragnie wspierać bezwarunkowo!
Congregavit nos in unum Christi amor ________________________________