Maria Cieślanka — przyjaciółka dusz czyśćcowych
Urodziła się 25 maja 1855 r. w Siemiechowie w pow. tarnowskim1. Rodzice jej
Michał Cieśla i Tekla z Wąsików byli ludźmi zacnymi i pobożnymi, toteż
postarali się, by na drugi dzień po przyjściu na świat otrzymała łaskę Chrztu
św.
W drugim roku życia Maria straciła matkę. Jej ojciec ożenił się wkrótce
powtórnie. Biedna sierotka nie mając co robić przy macosze, poszła do swojej
cioci, która z miłością iście macierzyńską przygarnęła maleństwo do siebie.
Ciotka uczyła ją czytać, pisać, a przede wszystkim znać i całym sercem kochać
Boga! Biedowały obie, bo ciotka ubogą była. Do 15. roku życia pozostała przy
zacnej ciotce, następnie rok służyła u p. Kulinowskiego w Gromniku. Gdy jej
siostra cioteczna Wiktoria wyszła za mąż za Stanisława Gadka, osiadła przy niej
i jej rodzinie, spędziła nieomal całe swoje życie w Faściszowej, wiosce
należącej do parafii zakliczyńskiej.
Bóg od najmłodszych lat darzył tę wybraną duszę nadzwyczajnymi łaskami.
Kiedy jeszcze jako maleńka dziewczynka pasała bydełko, jej duszyczka ulatywała
myślą i sercem do Boga, zatapiając się w modlitwie. Gdy ujrzała orszak
pogrzebowy, lub gdy ją doleciał smutny i poważny głos dzwonu bijącego zmarłemu
ostatnie pożegnanie, ona pogrążała się w krainie wieczności, biegła myślą za
umarłym gdzie on jest, co się z nim dzieje, pragnęła spieszyć mu z pomocą,
modląc się gorąco za jego duszę.
Kiedy nieco podrosła, pragnęła pomóc ciotce obarczonej liczną rodziną.
Chodziła na zarobek, a zapracowany grosz dzieliła na trzy części. Pierwsza szła
na jej własne utrzymanie, drugą oddawała ciotce, a trzecią na Msze św. za dusze
w czyśćcu cierpiące. Tak to Bóg przygotowywał od wczesnej młodości tę duszę na
Apostołkę modlitwy za dusze w ogniu czyśćcowym zostające.
Z wielkich łask, jakie Bóg na Marię Cieślankę zlewał, zrobiła dobry użytek.
Wszyscy ci, co osobiście stykali się z nią za życia, a z którymi miałem
sposobność rozmawiać – oddają wielkie pochwały jej cnocie i pobożności. Była to
przede wszystkim dusza anielskiej niewinności oraz dziwnej pokory. Do 25. roku
życia – jak się zwierzyła S. X. Franciszkance, swojej przyjaciółce –
pozostawała w zupełnej niewiadomości o rzeczach mogących obrazić świętą cnotę
czystości. W swojej obecności nie pozwalała nikomu prowadzić rozmów
lekkomyślnych, obrażających dobre obyczaje. Niewinność poświęciła Bogu, żyjąc
do śmierci w panieństwie. Całe jej życie było ciche, ukryte w Bogu. Potulna,
dobra, nikomu przykrości nie wyrządzała. Usposobienia żywego, gdy się uniosła,
umiała zaraz opanować swe poruszenia. Toteż jej szwagier, obarczony
dziesięciorgiem dzieci mógł zeznać, że ani jemu, ani żadnemu dziecku „nigdy
żadnej krzywdy, ani nawet złego słowa nie powiedziała”. A później ileż to
upokorzeń, obmów, podejrzeń, złego obchodzenia się musiała wycierpieć z powodu
swoich „objawień” o duszach czyśćcowych!
Wielu ogłosiło ją za uwodzicielkę, oszustkę, kłamczynię itd. Wszystkie te
upokorzenia nie tylko cierpliwie, ale z pogodnym humorem znosiła, ofiarując je
Bogu za grzeszników a szczególnie za dusze w czyśćcu cierpiące.
Niewinność i pokora to dwie cnoty, które schylają do nas Serce Boże,
otwierają nam skarbiec łask Pana. Dusza pokorna i niewinna, tj. oderwana od
grzechu, uciech świata i miłości własnej – nie idzie, ale leci po drodze
doskonałości chrześcijańskiej.
Maria Cieślanka była osobą gruntownej i nadzwyczajnej pobożności. Fałszywą
pobożnością – tak zwaną dewocją – brzydziła się całą duszą. Pobożność pojmowała
jako sumienne wypełnienie swoich obowiązków z czystej miłości ku Bogu, oddając
się Jemu bez podziału, bez zastrzeżenia. Praca i modlitwa stanowiły jej życie.
Choć była „drobna”, tj. nie silnego zdrowia, nikomu się w pracy prześcignąć nie
dała. Nigdy też nie opuściła pracy pilnej lub obowiązków pod pozorem modlitwy
lub kościoła. Natomiast gdy nie było pilnej pracy spieszyła do kościoła o 4 kilometry oddalonego
na Mszę św., spowiadała się co tydzień, ile możności łączyła się z Panem
Jezusem codziennie w Komunii św. Jej umartwienie było naprawdę wielkie – w
braniu pokarmów bardzo wstrzemięźliwa, „nawet za dziecko nie zjadła” świadczy
jeden z domowników.
Posty kościelne zachowywała może nazbyt surowo, jeśli się uwzględni ciężką
pracę na roli. Nosiła włosiennicę, czuwania i modlitwy u stóp Najświętszego
Sakramentu przeciągała często do późna w noc. Nic też dziwnego, że takim
umartwieniem poskromiła zupełnie swe ciało i jego popędy. Jak się zwierzyła
swojej przyjaciółce X. Franciszkance: „nie wiedziała co to jest
zniecierpliwić się albo gniewać na kogo”.
Odznaczała się dziecięcym nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny i do
Najświętszego Sakramentu. W izbie, w której się modliła i sypiała nad łóżkiem
wisiało dużo obrazów, Pana Jezusa, Matki Najświętszej, które gustownie zdobiła
w sztuczne lub świeże kwiaty. W młodszych latach, gdy jej siły dopisywały,
chętnie odprawiała dalekie pielgrzymki – szczególnie do Kalwarii Zebrzydowskiej
i do Tuchowa, by uczcić Najświętszą Maryję Pannę.
W domu, choć nie była gospodynią, życiem religijnym kierowała sama. Modlitwy
odbywały się zawsze wspólnie – a ona im przewodniczyła.
Ze słuchania słowa Bożego, czytania książek duchownych, a szczególnie z
kontemplacji, którym to darem cieszyła się przez wiele lat, nabyła wielkiego
światła w rzeczach duchownych. Chętnie też radziły się jej w sprawach duszy
osoby wykształcone i z prostego ludu. Jej kuzynka tak zaś się wyraziła: „Ciotka,
gdy jej się w czym poradzę – odpowiada zupełnie tak, jak ksiądz”. Umysł,
miała niepospolity, jasny, przenikliwy, usposobienie ludzi przychodzących do
niej po radę, odgadywała w lot. W słowach ostrożna zwierzała się tylko osobom
wypróbowanej cnoty, które potrafiły zjednać sobie jej zaufanie.
Cicha i pokorna służebnica Boża stała się głośną z powodu swych „objawień” o
duszach czyśćcowych. Do Kościoła św. należy jedynie wydać sąd o tych ekstazach
zmarłej śp. Marii Cieślanki. Tutaj dla całości obrazu jej życia podamy kilka
szczegółów z jej objawień o duszach czyśćcowych. Jak już wspomnieliśmy, Maria
Cieślanka miała szczególne nabożeństwo do dusz czyśćcowych... To nabożeństwo
rosło z każdym rokiem. – Trudno na razie ustalić rok w którym zaczęła miewać
swoje „objawienia”. W każdym razie od 40. roku jej życia powtarzały się one
regularnie co tydzień, nieraz dwa razy na tydzień... Oto początek tych
„objawień”. W 25. roku życia (według innych w 40.) w maju, podczas wspólnego
nabożeństwa do Matki Najświętszej, jakie wspólnie z rodziną odprawiała, stanął
przed nią jej Anioł Stróż w postaci ślicznego młodzieńca i rzekł do niej: „Chodź
za mną, zaprowadzę cię do czyśćca”. „Na słowo i widok anioła nie
wiedziałam, co ze mną się dzieje; popadłam w dziwny stan, straciłam panowanie
nad sobą”. Obecni natychmiast to zauważyli. Marysia stała się sztywną,
martwą – zaczęli ją cucić, myśląc że zemdlała lub umiera. Stan ten trwał długie
godziny. „Gdy ujrzałam Anioła i usłyszałam jego słowa – opowiadała
później – w jednej chwili ujrzałam czyściec. Anioł mi pokazywał różne
miejsca, dusze, męki, jakie cierpiały, oraz przyczynę tychże mąk. Pierwsza
dusza jaką ujrzałam, była dusza mojej matki. Tknięta współczuciem i zgrozą z
powodu jej cierpień rzekłam: Aniele Boży, za co moja matka tak bardzo cierpi?
«Za grzechy przekleństwa» – odpowiedział Anioł”. Kiedy przyszła do siebie,
czuła się bardzo osłabiona grozą strasznych cierpień i mąk dusz czyśćcowych. Z
drugiej strony dręczyły ją niepokoje, czy nie stała się igraszką ułudy
szatańskiej. Ten stan niepokoju i udręczenia trwał dość długo. Widzenia z
jednej strony rozbudzały w niej bojaźń grzechu oraz gorące pragnienie ratowania
dusz czyśćcowych modlitwą, ofiarami na Mszę św., postem i pokutą, z drugiej
strony napawały ją obawą, że diabeł tak ją dręczy. Nie mogąc znieść dłużej tych
wewnętrznych udręczeń, udała się do Tuchowa, prosząc Matkę Najświętszą o
światło i pomoc. Następnie otworzyła swe serce na św. spowiedzi o. Jedkowi
redemptoryście, sławnemu misjonarzowi i wytrawnemu spowiednikowi. Ten
wysłuchawszy jej spowiedzi i zbadawszy gruntownie szczegóły objawień oraz jej
ducha – zupełnie ją uspokoił. Zapewnił, że nie jest to sprawa szatańska ale
Boża. – Ma oddać się zupełnie i całkowicie Bogu – a z objawień powinna
korzystać, aby siebie i innych zachęcać do bojaźni grzechu – oraz do
nabożeństwa za dusze w czyśćcu cierpiące.
Objawienia i zachwyty zaczynały nabierać coraz to większego rozgłosu w
okolicy. A kiedy pewnego roku była na Kalwarii Zebrzydowskiej i tam miała owe
nadzwyczajne stany – wieść o nich rozeszła się prawie w całej zachodniej
Małopolsce. Odtąd w wigilie świąt Matki Boskiej i w soboty schodziły się do
Faściszowej gdzie mieszkała tłumy ludzi z okolicy i hen aż od Krakowa, z
Podwiśla, z gór od Sącza i od Pilzna; jednych ciągnęła prosta ciekawość, innych
złośliwość lub zawiść – ogólnie miłość ku swoim drogim zmarłym, aby się
dowiedzieć od Marysi o losie ich w drugim życiu – gdzie są, jakie męki cierpią,
a szczególnie co mają zrobić, aby im pomóc. Przebieg zwyczajny jej wizji czy
zachwyceń był następujący: wieczorem po pracy klękała przy małym stoliku do
modlitwy – po kwadransie traciła przytomność, sztywniała; wówczas kładziono ją
na łóżku. Trwało to od pół godziny do dwóch godzin. Kto miał dobry słuch,
nadstawiwszy ucha, mógł słyszeć rozmowę, jaką prowadziła z Aniołem. Gdy ją
Anioł oprowadzał po miejscach najstraszniejszych mąk czyśćcowych, na jej twarzy
malowała się zgroza i najwyższy przestrach, drżała na całym ciele i nieraz
broniła się, wypraszała od tego widoku, a otaczający słyszeli: „nie pójdę
tam, nie chcę widzieć tego!”. Gdy zaś Anioł oprowadzał ją po miejscach,
gdzie dusze mało albo nic nie cierpiały – twarz jej pospolita nabierała
dziwnego uroku, była pogodnie uśmiechnięta, niewysłowienie szczęśliwa.
Tymczasem ludzie tłumnie wypełniali izbę, tłoczyli się przy oknach, stali na
podwórzu i obejściu, czekając nowin o swoich najdroższych z zaświatów. – Przyszedłszy
do siebie zachęcała obecnych do nabożeństwa za dusze czyśćcowe, odpowiadała na
pytanie gdzie znajdują się ich dusze, jakie męki cierpią, jakie modlitwy lub
pokuty trzeba za ich wybawienie odprawiać.
Niekiedy same dusze czyśćcowe przychodziły do niej, prosząc ją o modlitwy. O
zjawieniu się dusz mówiła: „To straszna rzecz widzieć ducha – człowiek,
który nie ma łaski od Boga do tego – zanadto by się przeraził – owszem, nie
zniósł by widoku tych dusz”.
Widzeniem Anioła Stróża często się cieszyła. „Ile razy przychodziła do
rozmównicy, pisze matka X, a ja ją zapytywałam o jaką duszę, ona
najpierw się głęboko upokarzała przede mną, że jest niegodna żadnej łaski od
Pana Boga, a ja słuchając jej słów byłam wzruszona i czułam mimo woli jakąś
niewytłumaczoną cześć dla tej przez Boga wybranej duszy. Byłam raz świadkiem,
gdy z Marysią rozmawiałam w rozmównicy o duszach, jej zachwytu. Nagle przybrała
majestatyczną postawę, głowę jednym prędkim zwrotem obróciła, oczy utkwiła w
jeden punkt – oblicze nagle przybrało dziwny, nadziemski wyraz. Uczyniło to na
mnie wielkie wrażenie, pewien przestrach zmieszany z radością napełnił mą
duszę... Po chwili, gdy zachwyt ustał, pytałam ją: «co za przyczyna tej nagłej
zmiany, czy co widziała?». «Ujrzałam mojego kochanego Anioła Stróża» – odrzekła”.
Zachwyty i objawienia Marii Cieślanki narobiły wiele hałasu. Musiały się
więc nimi zająć władze. Władze świeckie wysłały policję, by zbadała zajścia.
Żandarm, chcąc się przekonać, czy zachwyty nie są oszukaństwem, wbijał jej
szpilki za paznokcie lecz ekstatyczka zupełnie na to nie reagowała. Natomiast
po przebudzeniu czuła dotkliwy ból w poranionych palcach. Zawezwano ją również
przed sąd. Ale rozmowa sędziów z Cieślanką tak na nich podziałała, że władze
świeckie dały jej zupełny spokój. Badała również „objawienia i zachwyty Marii”
komisja duchowna, na czele której stanął śp. ks. kanonik Maciejowski, dziekan
tuchowski, ale nic w tej sprawie nie wykryła zdrożnego lub choćby nagany
godnego. Na ogół duchowieństwo zachowywało wielką rezerwę – niektórzy księża,
obawiając się nadużyć, byli zdecydowanymi przeciwnikami tych objawień –
otwarcie je ganili, wiernym zakazując udawać się do Marii o radę w sprawie
swoich zmarłych. Ks. proboszcz Ligaszewski, jej spowiednik polecił jej zachować
objawienia w tajemnicy i z nikim o nich nie mówić. Posłuchała. Również Kuria
biskupia zakazała jej udzielania rad i wskazówek wiernym w sprawie dusz
czyśćcowych. Zastosowała się chętnie i ściśle do zakazu swego Arcypasterza.
Raz była na kazaniu, w którym kaznodzieja ostro gromił łatwowierność ludu: „Czemu
tam do niej chodzicie? To oszustka! Kłamczyni!”. Wysłuchawszy spokojnie
nauki wróciła do klasztoru SS. Franciszkanek, którym się zwierzyła z wrażeń,
jakie na kazaniu odczuła. „Co też ten kochany ksiądz X dzisiaj na mnie na
kazaniu nie mówił! Że ja oszustka, uwodzicielka, kłamczyni! – nie słuchajcie
jej – nie chodźcie do niej! Ależ dobrze, dobrze, będę miała przynajmniej spokój”.
Po pewnym czasie ks. biskup cofnął swój zakaz, dając zupełną swobodę Marii
Cieślance co do jej objawień – mówiąc „nic w tym złego nie ma”. –
Korzystała więc z tego pozwolenia, zachęcając dalej wiernych do nabożeństwa za
dusze w czyśćcu cierpiące – udzielając objawień co do ich losu oraz jakiej
pomocy potrzebują od swoich przyjaciół i krewnych.
Na dwa lata przed śmiercią przeniosła się do Zakliczyna i zamieszkała w
małym domku niedaleko klasztoru SS. Franciszkanek, by móc codziennie słuchać
Mszy św. i komunikować.
Uwolnij, Panie, dusze wszystkich wiernych zmarłych od wszelkich więzów
grzechowych. A przy pomocy łaski Twojej niechaj unikną strasznego wyroku
zatracenia. I niech zażywają szczęścia wiecznej światłości.
Tractus Mszy Requiem
W jednym objawieniu powiedział do niej Anioł, że przed śmiercią będzie
musiała wiele cierpieć. I rzeczywiście, ostatni rok jej życia był rokiem
prawdziwego męczeństwa. Rak zaczął toczyć jej piersi, na domiar złego kilka
miesięcy przed zgonem złamała nogę. Człowiek, który ją składał, tak nieudolnie
zabrał się do rzeczy, że bóle całą nogę pokrzywiły – stopa sięgała drugiego
kolana, a górna część kości udowej zachodziła za żebra. Gdy zaś rak wżarł się w
jej ciało i zaczął toczyć mięśnie i nerwy koło serca, bóle miała straszliwe,
ustawiczne. Znosiła swoje męki z heroiczną cierpliwością i poddaniem się woli
Bożej, ofiarując je za dusze w czyśćcu cierpiące i modląc się za nie
ustawicznie. Do boleści ciała dołączyły się straszne męki duszy. Szatan zaczął
ją dręczyć niepokojem, widokiem strasznych mąk czyśćcowych, jakie ją czekają. W
tych hiobowych cierpieniach duszy i ciała mimo całej rezygnacji i poddania się
woli Bożej wydobywały się nieraz westchnienia z jej zbolałych piersi. Pocieszał
Pan Jezus swoją sługę. Spowiednik SS. Franciszkanek codziennie zanosił jej
Komunię św. Na kilka dni przed śmiercią powiedział jej Anioł Stróż, że umrze w
święto Wniebowstąpienia. I tak się też stało, zjednoczona z Bogiem, spokojnie i
świątobliwie umarła w sam dzień Wniebowstąpienia Pana Jezusa 1923 roku. Ciało
jej ubrano w białe szaty, głowę w białą zasłonę, na ramiona włożono szkaplerz
tercjarski – trumnę wysłano kwiatami i kaliną. Pogrzeb miała wspaniały, bo
tłumy ludu zbiegły się z bliskich i dalekich okolic na jej pogrzeb. Młodzieńcy
zanieśli trumnę na swoich barkach na wieczny spoczynek.
Jej życie, postać i opowiadania, robiły ogólnie mówiąc, wielkie i dodatnie
wrażenie na tych, co się z nią stykali. Gdy opowiadała o cierpieniach, ogniu,
długości mąk czyśćcowych – słuchający drżeli ze zgrozy i wzruszenia przejmując
się bojaźnią grzechu oraz pragnieniem ratowania dusz zmarłych.
Gdy zaś opowiadała o wspaniałości lub rozkoszach raju (rajem nazywała
miejsce, gdzie dusze nie cierpią, ale jeszcze Boga nie oglądają – carcer
honoratus) zapalali się obecni pragnieniem śmierci i rozkoszy nieba. „Gdy
się tak słyszy, opowiadała s. Delfina Franciszkanka, która ją w ostatniej
chorobie pielęgnowała, co Marysia mówi o przyszłym życiu, to chciałoby się
zaraz umrzeć, aby to widzieć i cieszyć się z Panem Jezusem w niebie”. „I
tak tym była przejęta – dodaje jej Siostra zakonna – że ta najmilsza
Siostra nasza, krzyżem leżąc, prosiła Pana Jezusa – żeby ją zabrał do siebie”.
Co się też stało. „Pewnego wieczoru, opowiada siostra Delfina, gdym
Marii łóżko prześcielała, mówię jej: «Marysiu, kiedy mówisz, że w raju tak
pięknie, to poproś Pana Jezusa, żebym umarła prędko i poszła do nieba». A
Marysia na to: «wneciuchno (wnet) po mnie Siostra umrze!»”. W
miesiąc po śmierci Cieślanki zachorowała ciężko s. Delfina i przeniosła się do
lepszego życia w wieczności.
O śp. Marii Cieślance jej proboszcz i spowiednik ks. Ligaszewski tak się
wyraża: „Była to dusza pobożna prawdziwie, i bogobojna i dla dusz
czyśćcowych wielce oddana... Wzrostu była średniego, twarz jakby nieco spalona.
Zapytana, co widzi i jak dusze wyglądają, odpowiadała: że dusze te jakby w
ogniu cielesnym zostawały, czyli ciało było ogniste, że bardzo one cierpią”.
„U nas odszczególniło ją to, iż kiedy śp. Zdzisław Mikułowski, dawniejszy
dziedzic Siemiechowa w dzień św. Marcina chory pojechał do Krakowa – i umarł w
drodze – ona najpierw to powiedziała, iż go ks. Jezuita czy inny w drodze
spowiadał – o tym nikt nie wiedział, dopiero po śmierci te okoliczności się
odsłoniły. Zażywała ogólnie wielkiego szacunku – chociaż niektórzy w te
objawienia nie wierzyli”. Ten szacunek i cześć dla śp. Marii Cieślanki nie
zmniejszyły się po śmierci; owszem, bardzo się wzmogły. Jej pamięć żyje wśród
ludu – wielu żywi ku niej szczególną jakąś miłość i przywiązanie. Opowiadano mi
o jej kuzynce, w której domu przeżyła Marysia kilkadziesiąt lat – że z żalu i
tęsknoty za nią po jej śmierci zachorowała i w trzy miesiące przeniosła się do
wieczności.
I nic dziwnego, że żyje wśród ludu niezatarta pamięć o tej wielkiej
przyjaciółce dusz zmarłych. Przecież to nasi najdrożsi, związani z nami węzłem
krwi, przyjaźni, wiary, to nasi bracia w Chrystusie a kiedyś towarzysze chwały
i szczęścia w niebie, a Maria Cieślanka ratowaniu ich poświęciła całe życie.
Módlmy się więc gorąco za przykładem śp. Marii Cieślanki za dusze w czyśćcu
cierpiące. Ofiarujmy za nie wszystkie zasługi naszych cierpień, pokut, modlitw,
pamiętając na słowo Pana: „błogosławieni miłosierni, albowiem oni
miłosierdzia dostąpią”. Módlmy się często a gorąco z Kościołem świętym:
Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im
świeci.
Artykuł jest fragmentem książki o. Franciszka Świątka CSsR, Świętość Kościoła w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym, Kielce 1930.
Congregavit nos in unum Christi amor
________________________________
Artykuł jest fragmentem książki o. Franciszka Świątka CSsR, Świętość Kościoła w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym, Kielce 1930.